Co prawda akurat teraz notujemy mikroskopijny, ale jednak dodatni przyrost (w 2009 roku ten pozytywny bilans narodzin i zgonów sprawił, że przybyło 35 tys. Polaków), za to w latach 1998 – 2006 było nas z każdym rokiem mniej (tylko w jednym, rekordowo niekorzystnym 2003 r. – o ponad 14 tys.). Według GUS od roku 2014 na powrót ma nas zacząć ubywać, tak że do 2035 r. Polaków mieszkających w naszym kraju będzie już nie 38, ale około 36 milionów. Ponadto zaczną się radykalnie pogarszać (już się pogarszają) proporcje między liczbą ludzi młodych i starych.
Rząd Donalda Tuska doskonale zdaje sobie sprawę z czekających nas kłopotów. Dzięki skądinąd niezwykle cennemu dokumentowi "Polska 2030", przygotowanemu przez zespół doradców premiera pod kierunkiem Michała Boniego, jak na dłoni widać wszystkie stojące przed Polską zagrożenia. A właśnie demograficzne są jednymi z najpoważniejszych, bo skutkować będą katastrofą w systemach emerytalnym i rentowym – na świadczenia dla gwałtownie rosnącej liczby ludzi starych i niedołężnych nie będzie miał kto pracować.
I co? I nic, a w każdym razie niewiele. Czarna prognoza zespołu Boniego znana jest wszystkim zainteresowanym od niemal dwóch lat, ale przecież konsekwentnie realizowana polityka "tu i teraz" nie przewiduje zajmowania się przyszłością, a więc także przeciwdziałania zagrożeniom, które ona ze sobą niesie.
Dlatego z jednej strony wciąż brakuje nam odpowiedzialnej polityki społecznej "tu i jutro", która gwarantowałaby rozważne i ustawiczne wspieranie tych polskich rodzin mających lub chcących mieć potomstwo. A z drugiej strony rządzący politycy z zadziwiającą krótkowzrocznością rozmontowują kapitałowy filar systemu emerytalnego, który miał w przyszłości amortyzować te spodziewane, fatalne tendencje związane z pogarszającą się proporcją między liczbą ludzi pracujących a korzystających ze świadczeń.
A zatem: do zobaczenia na dnie przepaści.