Kto przeczytał książkę szefa PiS (o co nie podejrzewam tych, którzy dziś biją na alarm, że były premier budzi antyniemieckie demony), wie, że słowa te padły jako element krytyki polityki zagranicznej Platformy Obywatelskiej. Kaczyński twierdzi między innymi, że polskie elity są w pewien sposób mentalnie uzależnione od Niemiec.

Paradoksalnie, reakcja na jego słowa pokazała, że ten punkt widzenia nie jest całkowicie bezzasadny. Wszak od trzech dni tematem numer jeden kampanii jest to, jak słowa szefa PiS komentują gazety nad Sprewą. Można się nie zgadzać z wizją stosunków zagranicznych prezentowanych przez Kaczyńskiego, ale nie sposób odmówić mu racji, że dla wielu Polaków znacznie ważniejsza jest pochwała ze strony Niemiec niż realne osiągnięcia we wzajemnych relacjach.

Ale jest i druga strona medalu. Jeśli oderwiemy wypowiedź Kaczyńskiego od rozważań historiozoficznych, to musimy stwierdzić – to był potężny polityczny błąd. Nawet gdyby Kaczyński miał tysiąc procent racji, wprowadzenie wątku niemieckiego pod koniec kampanii wyborczej musi się obrócić przeciw niemu. Miejscem na szczere wypowiedzi o innych politykach są książki wspomnieniowe pisane przez politycznych emerytów. Nie materiały bądź co bądź wyborcze, pisane przez czynnych aktorów sceny politycznej o ich kolegach, z którymi być może wkrótce przyjdzie im współpracować i negocjować na przykład kształt unijnego budżetu. Niejasne insynuacje co do prawdziwych mocodawców niemieckiej kanclerz nawet największemu przyjacielowi Niemiec musiałyby sprawić kłopot. A już szef PiS wiedząc, że przez przeciwników podejrzewany jest o silną niechęć do Niemców, powinien tego tematu po prostu unikać.

Czy sztabowcy PiS nie przewidzieli, że słowa prezesa zostaną odczytane jako powrót do starych fobii? Że zmobilizują niechętną wobec PiS opinię publiczną?

Przez dwa miesiące kampanii Kaczyński starannie unikał tematów, które mogłyby się okazać dla niego niewygodne.  Ale ostatnie dni przypomniały starą prawdę: Kaczyński jest głównym atutem PiS. Jednocześnie Kaczyński jest dla swojej partii największym obciążeniem. Jeśli kampania PiS załamie się na ostatniej prostej, będzie to głównie jego wina.