Kiedy powiedziałem mojej dwudziestoletniej córce, że Unia uchwaliła zakaz sprzedaży plastikowych jednorazówek, aż podskoczyła z radości. To właśnie od niej słyszałem codziennie, że wspólnie z rówieśnikami odpala jakąś akcję na ten temat na Instagramie czy Facebooku, że będzie tworzyła gify czy instalacje, które mają przekonać ludzi do ograniczenia handlu słomkami, sztućcami i plastikowymi kubkami.
Oczywiście byłem pełen podziwu dla jej idealizmu, ale miałem spore wątpliwości, czy w ciągu kilku najbliższych dekad uda się ludzi uwrażliwić na los wielorybów i fok, które zdychają w męczarniach, najadłszy się tego śmiecia. Bo przecież wystarczy spojrzeć na zadowolonych z siebie klientów tanich barów, fast foodów czy wielbicieli grilla na łonie natury, by z taką nadzieją pożegnać się na zawsze. Dla większości te śmieci to nic innego jak gwarancja taniego, szybkiego i bezproblemowego żarcia. Ot, karkówę się podpieka, zalewa keczupem, szybko połyka, a cała reszta – talerzyk, widelec, nóż i kubek po piwie – idzie do kosza. A z niego?