Już od początku lat 90. spora część zarówno wierzących, jak i osób wobec religii osobiście zdystansowanych, ale wspierających Kościół jako siłę konstruktywną narodowo i społecznie, uważała, że środki przekazu w swej większości mają negatywny stosunek do katolicyzmu. I ta obserwacja była trafna.
Większość polskich redakcji od początku III RP zdominowana została przez amalgamat młodych dziennikarzy o nastawieniu radykalnie liberalnym i żurnalistów peerelowskich. Te grupy dzieliło wiele, ale łączyły negatywne emocje wobec Kościoła.
Emocje te były jednak miarkowane, przeważała ostrożność. Przez niektórych starszych wiekiem wyniesiona jeszcze ze schyłkowego PRL. Doświadczenie potęgi polskiego katolicyzmu było niezwykle silnym doznaniem ludzi peerelowskiego establishmentu, w tej liczbie dziennikarzy i właścicieli powstających mediów prywatnych.
jednak prawie wszyscy twórcy medialnego krajobrazu, również i ci niewywodzący się z PRL, uważali za pierwszoplanowy cel wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej. Z racji ideologicznego skrzywienia instytucji brukselskich nie była to dla wielu katolików perspektywa niekontrowersyjna. A stanowisko Kościoła było w tym kontekście istotne. Dlatego media powściągały swój naturalny antyklerykalizm, dawkowały go, łagodziły rewerencjami wobec co popularniejszych biskupów. Bywał on więc wtedy trudno dostrzegalny dla mniej wnikliwego obserwatora.
Ale ta rzeczywistość zaczęła się kończyć, kiedy nasz kraj już znalazł się w Unii. Wtedy przestała istnieć główna przyczyna „cackania się” z Kościołem. Zgrało się to w czasie z wchodzeniem w okres publicznej aktywności ludzi młodszego pokolenia, ukształtowanych już w latach 90. pod wpływem radykalnej zachodniej lewicy. Odnosili się oni bardzo niechętnie wobec samej idei jakiegoś kompromisu z katolikami, traktowanego jako zdrada ideałów postępu. Kształtowali poglądy swoich zatrudnionych w redakcjach rówieśników.