Niemcy są oczywiście w innej sytuacji niż Grecy czy Portugalczycy. Swój program oszczędzania Republika Federalna przeszła już 10 lat temu i dziś ma jedną z najbardziej wydajnych gospodarek na świecie. Oszczędzać nie musi, bo deficyt budżetowy został zredukowany niemal do zera, a dług państwa maleje.
Zwiększenie wydatków państwa przez Niemcy może być nawet korzystne dla reszty Europy: przyspieszy przełamanie recesji w Unii, bo więcej Niemców pojedzie wypoczywać na greckich wyspach i kupi hiszpańskie towary.
Merkel, uważana za najpotężniejszego polityka w Unii, nie działa jednak z myślą o dobru Wspólnoty. Gdyby tak było, niemiecki rząd zwiększyłby wydatki socjalne dużo wcześniej i w ten sposób zapobiegł drugiej w ostatnich pięciu latach recesji w Europie. To właśnie dzięki temu, że Hiszpanie i Grecy kupowali 10 lat temu niemieckie produkty, kanclerz Schroeder mógł przeprowadzić bez większych trudności reformy oszczędnościowe, a jednocześnie uniknąć załamania wzrostu niemieckiej gospodarki.
Dziś dla południa Europy jest już na to za późno: w Grecji i Hiszpanii rośnie stracone pokolenie młodych ludzi bez szans na dobrą, a często na jakąkolwiek pracę. Dla gospodarek południa Europy odrabianie strat spowodowanych w znacznej części polityką narzuconą przez Merkel zajmie wiele lat.
Zwiększając wydatki państwa, pani kanclerz osiągnie dziś tylko jedno: zwiększy swoje szanse na reelekcję we wrześniowych wyborach do Bundestagu. Ale poza Niemcami niewielu będzie jej kibicować.