- Rosja może zająć wschodnią Ukrainę w ciągu 3-5 dni - poinformował ważny generał NATO. Rosyjskie siły przy granicy Ukrainy są szacowane na 40 tys. żołnierzy. To wojskowa odpowiedź na informację, która pojawiła się w poniedziałek, jakoby Rosjanie wycofywali swe wojska znad ukraińskiej granicy. Co ciekawe informację tę przekazał rzecznik niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, po jej rozmowie z Władimirem Putinem. Co ciekawe, rzekome wycofanie rosyjskich wojsk traktowane było jako kolejny sygnał ustępstw ze strony Kremla. Wszak weekend przyniósł telefon Władimira Putina do Baracka Obamy z propozycją rozmów i dalsze negocjacje ministrów Kerrego i Ławrowa.

Dzisiejsze dementi ze strony NATO pokazuje czym różni się rzeczywistość od politycznych deklaracji. Nie jest przypadkiem, że Rosja wysyła takie sygnały tuż przed szczytem NATO, który miał podjąć kluczowe decyzje polityczne dotyczące sojuszu. Rosjanie doskonale zdają sobie sprawę z tego, że wiele społeczeństw zachodnioeuropejskich jest pacyfistycznie nastawiona i nie chciałby, aby ich politycy podejmowali decyzje dotyczące sankcji politycznych, czy też dotyczące bezpieczeństwa militarnego. I oto nagle taki miły sygnał – patrzcie, Rosjanie chcą rozmów, wycofują wojska, to i my bądźmy łagodni, nie przesadzajmy z reakcję.

Trzeba jasno powiedzieć – właśnie na tym stronie Rosyjskiej zależy. Po pierwsze na uśpieniu czujności i – po drugie – rozbiciu jedności Zachodu. Rosja sobie sama z Ukrainą poradzi, będzie naciskała na nią aż do wyborów prezydenckich, ale zapewne też i później.

Z całym Zachodem jednak sobie poradzić nie może. Wspólne działania UE i USA były dla Moskwy jednak zimnym prysznicem. I dlatego będzie prowadzić permanentną grę, by tę kruchą jednomyślność rozbić. Powinniśmy być jej cały czas świadomi.