Zarówno jeśli chodzi o liczbę próśb o zezwolenie na pracę dla naszych wschodnich sąsiadów, jak i wniosków o status uchodźcy czy legalizację pobytu – występuje lawinowy wzrost zainteresowania obywateli ukraińskich, który opisujemy dziś w „Rzeczpospolitej".
Zdaniem ekspertów liczba przybyszów z Ukrainy jest dla Polski wielkim wyzwaniem, ale też i wielką szansą. Sęk w tym, że trudno dopatrzyć się spójnej polityki polskiego państwa wobec obywateli ukraińskich chcących zamieszkać nad Wisłą, ani zasadniczej zmiany tej polityki w ciągu ostatnich miesięcy, czyli od czasu wybuchu konfliktu na Wschodzie.
Tymczasem reakcją na wydarzenia na Ukrainie powinna być cała misternie zbudowana piramida działań państwa polskiego. Powinniśmy mieć gotowe rozwiązania na różnych poziomach – od spraw uchodźców przez scenariusze dotyczące gospodarki i szczegółowe plany dyplomatyczne – na szczeblu relacji bilateralnych z Kijowem i Moskwą, ale także multilateralnych z udziałem Unii Europejskiej i NATO – na kwestiach militarnych skończywszy. W strategii takiej mieści się zarówno pomoc finansowa i humanitarna, jak i know-how.
To prawda, że UE może zdecydować o kolejnych sankcjach wobec Rosji. Ale już nie zbuduje za nas wielopoziomowej strategii wobec konfliktu na Ukrainie. Donald Tusk w Brukseli nie napisze naszej strategii dotyczącej ułatwień dla Ukraińców, którzy chcą zamieszkać nad Wisłą.
Bierność rządu w sformułowaniu odważnej polityki wschodniej można tłumaczyć obawą przed przyklejeniem Polakom łatki rusofobów. Problem w tym, że polscy obywatele będą rozliczać polskie władze nie z łatek pro- czy antyrosyjskich, ale z tego, czy potrafią zabiegać o polskie interesy. W mało której sprawie tak mocno chodzi właśnie o te interesy jak w przypadku konfliktu na Wschodzie.