W Berlinie na Bebelplatz, gdzie robili to hitlerowcy, stworzono nietypowy pomnik. Pod powierzchnią chodnika widzimy za szybą pusty regał. Można to chyba nazwać piekłem książek.

Gdybyśmy mieli pewność, że Michaił Bułhakow miał rację, twierdząc, że rękopisy nie płoną, byłoby nam łatwiej przyjmować barbarzyństwo, jakiego świadkami jesteśmy obecnie na terenach kontrolowanych przez Państwo Islamskie. Religijni fanatycy masowo niszczą zabytki i książki. W Mosulu spalili osiem tysięcy unikalnych tekstów, część z nich prawdopodobnie istniała w jednym egzemplarzu i została utracona bezpowrotnie. A to niejedyny taki przypadek, było ich już kilka i należy się spodziewać kolejnych.

Bojownicy Państwa Islamskiego przegrywają na froncie i cały czas się radykalizują. Ale nie tylko niszczą dorobek kulturowy, chwalą się tym również przed całym światem, co można zobaczyć na YouTube. Czy publikując w sieci filmy, chcą pokazać Zachodowi, że są zdolni do wszystkiego? Oczywiście. To samo zrobili talibowie, gdy przegrywali wojnę w Afganistanie i postanowili na oczach świata wysadzić posągi Buddy.

Pytanie brzmi jednak, co to znaczy dla nas – dla tych, do których ten komunikat jest adresowany. Dla każdego, kto rozumie, że to właśnie kultura czyni nas ludźmi, są to, oczywiście, sceny straszne. I powinny nam dać do myślenia, gdy obserwujemy próby ograniczania wolności w świecie Zachodu.

Fanatycy religijni, ale też fanatycy politycznej poprawności co jakiś czas odnoszą zwycięstwa nad ludźmi myślącymi inaczej. A to przez to, że nie publikuje się karykatur Mahometa, a to przez to, że pewnych rzeczy się nie pisze i nie mówi, bo to grozi medialnym linczem. Zderzenie cywilizacji, o którym pisał Samuel Huntington, nie jest czymś zewnętrznym, coraz częściej odbywa się w ramach kultury Zachodu. I to powinno nas niepokoić jeszcze bardziej niż barbarzyństwo Państwa Islamskiego. Nie musimy czekać na barbarzyńców, jak w wierszu Kawafisa. Oni już tu są.