Wiele bowiem wskazuje na to, że raptowny wzrost poparcia dla niego w pierwszej turze wyborów może doprowadzić do istotnego przetasowania na polskiej scenie politycznej.

Taki wniosek płynie również z badań przeprowadzonych w piątek i sobotę przez IBRiS. Wynika z nich, że gdyby wybory do Sejmu odbyły się w niedzielę i gdyby wystartowały w nich ugrupowania Pawła Kukiza i Leszka Balcerowicza, polską scenę polityczną czekałoby trzęsienie ziemi. Partia Kukiza nie tylko przekroczyłaby próg wyborczy, lecz stałaby się trzecią siłą w Sejmie, osiągając niemal 18 proc. głosów. Do parlamentu dostałoby się też ugrupowanie Balcerowicza z 11 proc. głosów. To zaś oznaczałoby katastrofę dla rządzącej dziś Platformy Obywatelskiej, której nowe ugrupowania zabrałyby aż 12 pkt proc. poparcia. PiS na powstaniu tych partii traci około 3 pkt proc. Z polityki zniknęłoby SLD, tuż pod próg wyborczy spadłby PSL.

Nawet gdyby po świetnym sondażowym debiucie poparcie dla partii Kukiza spadło, to i tak możemy mówić o rewolucji. Taki wynik oznaczałby bowiem, że PO przegrałaby jesienne wybory. W nowym Sejmie zaś mogłoby już nie być chętnego do zbudowania koalicji przeciw Prawu i Sprawiedliwości. Przeciwnie, to PiS wyrósłby na lidera i wraz z Kukizem mógłby zawiązać koalicję dysponującą potężną większością.

Mało tego, gdyby zarządzone przez Bronisława Komorowskiego referendum rzeczywiście się odbyło w planowanym terminie 6 września, to kalendarz wyborczy mógłby dać Kukizowi trudną dziś do oszacowania premię. Dyskusja o jednomandatowych okręgach wyborczych, będących osią programu Kukiza, może sprawić, że to właśnie on będzie rozdawał karty po październikowych wyborach parlamentarnych. To paradoks, że pomysł referendum, który dziś ma uratować kampanię Komorowskiego, jesienią może doprowadzić Platformę do najpoważniejszej od lat przegranej i w rezultacie odebrać jej władzę.