Przez cały czas zimnej wojny NATO i Związek Radziecki za wszelką cenę unikały sytuacji, by ich samoloty wdały się pojedynek powietrzny. Zestrzelenia się oczywiście zdarzały - w kinach mamy akurat film "Most szpiegów" opowiadający o zestrzeleniu przez Rosjan amerykańskiego samolotu szpiegowskiego U-2 ponad pół wieku temu.
Istnieją również dowody na to, że rosyjscy piloci sterowali samolotami wietnamskimi podczas wojny w Wietnamie i walczyli tam z amerykańskimi pilotami. Rosyjscy żołnierze obsługiwali również samoloty wielu krajów w Afryce i Azji, także podczas mniej lub bardziej znanych konfliktów z USA i innymi krajami Zachodu.
Dzisiejsze zestrzelenie Su-24 nad Turcją jest jednak pierwszym znanym przypadkiem, gdy samolot NATO zestrzelił w bezpośrednim starciu samolot rosyjski. Jeśli na dodatek potwiedzą się informacje, że jeden z pilotów nie żyje, Rosja będzie musiała jakoś zareagować.
Ani Turcji, ani Moskwie, ani reszcie Sojuszu nie zależy dziś na eskalacji konfliktu, o otwartej wojnie już nie mówiąc. Dlatego rosyjskie media promują od kilku godzin teorię, zgodnie z którą to rebelianci z Syrii zestrzelili samolot rakietą ziemia-powietrze. Turcy oficjalnie biorą na siebie odpowiedzialność za ten śmiertelny strzał, jednak wojskowi eksperci uparcie tłumaczą w tej chwili w rosyjskich kanałach TV, że rebelianci mogli trafić lecący bardzo wysoko samolot, jeśli np. - poważnie, tak tłumaczą - stali na wysokiej górze. A jeśli zrobili to rebelianci z Syrii, to konfliktu z Turcją oczywiście nie ma.
Warto będzie studiować szczegóły tej sytuacji. Czy Rosjanie rzeczywiście nie chcieli nawiązać kontaktu radiowego z turecką kontrolą lotów? Czy nie rozumieli ostrzeżeń? Czy rosyjska kontrola lotów w Syrii jest tak nieprofesjonalna, że niechcący wysłała samolot nad Turcję? A może piloci byli tak słabo wyszkoleni?