Demonstracja ta zawsze miała się kojarzyć z ideą tolerancji, przyświecającą ruchom występującym w imieniu mniejszości seksualnych. Polacy przecież wielokrotnie mogą o sobie usłyszeć, że są nietolerancyjni, ponieważ w swojej masie nie traktują homoseksualizmu jako normy.
Czy jednak ruchom LGBTQ naprawdę chodzi o ideę tolerancji? Popierająca ich postulaty „Gazeta Wyborcza" w swoim weekendowym wydaniu zamieściła przy okazji Parady Równości osobliwy list. Jest to odezwa „do osób nieheteroseksualnych". Jej sygnatariuszom chodzi o to, aby jej adresaci „wyszli z szafy", czyli przyznali się do swojej orientacji.
Inicjator listu Robert Rient w rozmowie z „Wyborczą" wypalił: „Milczenie to też homofobia". I dodał, że apel skierowany jest do grupy szczególnej – „lesbijek i gejów, którzy są rozpoznawalni, mają widzów, czytelników, słuchaczy czy fanów, i się ukrywają. (...) Niektóre wpływowe osoby ukrywają się za pensją powyżej średniej krajowej, za ogrodzeniem, nazwiskiem, fikcyjnym związkiem".
Z tego wynika, że jest pewna kategoria osób homoseksualnych, która dla ruchów LGBTQ stanowi element kontrrewolucyjny. To ludzie krępujący się ujawniania swojej orientacji. A przecież dobro sprawy wymaga od nich czynu rewolucyjnego – coming outu. Jeśli go nie podejmują, to oznacza to, że służą wrogowi.
Batalia bowiem – możemy wnioskować – toczy się o to, żeby zmienić mentalność zacofanego społeczeństwa. Trzeba je oswajać z nową definicją normy, reedukować. Tolerancja jawi się w tej sytuacji jako mieszczański przeżytek. Jakiś poczciwy Polak łudzi się, że wystarczy, iż będzie pobłażliwie i wyrozumiale odnosić się do różnych, w jego mniemaniu, co najmniej dziwacznych zachowań, ale przynajmniej nikt mu nie odbierze prawa do tego, żeby myśleć na ich temat po swojemu.