Rz: Choć od siedmiu lat mamy ustawę o podpisie elektronicznym, samo stosowanie e-podpisu jest nadal w powijakach. Rzadko kto go ma. Dlaczego?
Wacław Iszkowski:
Sam podpis elektroniczny ma się dobrze. Istnieje odpowiednia infrastruktura do jego wydawania oraz systemy, w których możemy go wykorzystywać. Prawdą jest, że nie jest powszechny, ale też nie należy nikogo zmuszać do jego stosowania. Lepsze efekty da zapewne przekonywanie przez pokazanie zalet podpisu elektronicznego. Upowszechnienie bezpiecznego podpisu weryfikowanego za pomocą ważnego kwalifikowanego certyfikatu to proces rozłożony na wiele lat i nie ma potrzeby go przyspieszać. Mamy dobry przykład z bankomatami, które najpierw były egzotyką, ale szybko się upowszechniły. Jeśli chodzi o firmy, to podpis elektroniczny ma uprościć kontakty z administracją i innymi przedsiębiorcami.
W takich sytuacjach nie unikniemy pewnego przymusu, jakim są terminy na dostosowanie. Za mało mówi się o korzyściach, jakie odniesiemy, używając e-podpisu. Dzięki temu dokumenty do urzędów wolno przesyłać całą dobę i w święta. Można się nim posługiwać w wielu miejscach, w pracy, ale również sprawach domowych.
Wiele firm oferujących usługi elektroniczne nie czekało jednak na rozwój e-podpisu, ale poszło inną drogą. Bankom z powodzeniem wystarczają: PIN, hasła, tokeny, zdrapki. Takie rozwiązania klienci przyjęli dość dobrze, o czym świadczy dynamiczny rozwój bankowości elektronicznej...