Komisarz UE: Unia potrzebuje nowego wspólnego funduszu

Wejście do strefy euro nie wymaga całkowitej konwergencji gospodarczej. Ta może się dokonywać już po przyjęciu wspólnej waluty – przekonuje Paolo Gentiloni, komisarz UE ds. gospodarczych.

Publikacja: 09.01.2023 22:00

Komisarz UE: Unia potrzebuje nowego wspólnego funduszu

Foto: Jason Alden/Bloomberg

Jakby pan opisał obecną sytuację gospodarczą UE?

Kluczowym słowem dla opisu sytuacji pozostaje „niepewność”, choć na razie nasza prognoza sprzed ponad dwóch miesięcy wydaje się aktualna – inflacja osiągnęła szczyt, zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Mamy kilka dobrych wiadomości. Przede wszystkie ceny gazu wróciły do poziomu sprzed wojny. Po drugie, pokazaliśmy jedność we wsparciu dla Ukrainy. Kolejna sprawa to przyjęcie euro przez Chorwację, co potwierdza, że euro jest w dobrej kondycji i chroni przed inflacją. Mamy dobrą wiadomość w sprawie globalnego opodatkowania. Też niezłe dane o bezrobociu – ciągle bardzo niski poziom 6 proc. w strefie euro. Aktualna jest prognoza skurczenia gospodarki w zimie, lecz raczej płytkiego niż głębokiego. Ale to oczywiście zależy od naszej polityki: jak zachowujemy jedność, jak odpowiemy na wyzwanie konkurencyjności, jak uzgodnimy reformy paktu stabilności i wzrostu, jak wykorzystamy fundusz odbudowy gospodarki.

Powiedział pan, że euro chroni przed inflacją. A jednak państwa bałtyckie to – poza Węgrami – kraje o najwyższym wskaźniku inflacji. Jak to wytłumaczyć?

Państwa bałtyckie mają specyficzną sytuację – są bardzo wrażliwe na wojnę w Ukrainie, gospodarkę rosyjską i energię stamtąd płynącą. Generalnie jednak euro daje obronę przed chwiejnością: jest centralne zarządzanie walutą przez Europejski Bank Centralny i to jest gwarancją.

Czy oczekuje pan teraz dołączenia kolejnych krajów do strefy euro?

Na pewno Chorwacja nie jest ostatnia, dyskutujemy teraz z Bułgarią. Przy okazji chciałbym poruszyć istotny problem konwergencji. Jest taki popularny pogląd, że gospodarka kraju, który chce wprowadzić euro, musi zbliżyć się do gospodarki strefy euro, zanim przyjmie się wspólną walutę. Doświadczenie pokazuje jednak, że konwergencja może być kontynuowana już w strefie euro. Bardzo wyraźnie widać było to w przypadku Słowenii, Słowacji czy państw bałtyckich. A więc fakt różnej sytuacji ekonomicznej sam w sobie nie oznacza konieczności czekania w sytuacji, gdy spełnione są cztery nominalne warunki wejścia do strefy euro. Generalnie jestem optymistą. Kilka lat temu główne pytanie było, który kraj opuści strefę euro. Teraz pytamy, który wejdzie. Euro jest więc mocniejsze, niż się to wielu ludziom wydaje.

Dyskutujemy z reguły o korzyściach lub trudnościach przyjęcia wspólnej waluty z punktu widzenia nowego członka. Ale czy dla samej strefy euro, dla jej siły, przyjmowanie nowych państw ma znaczenie?

Traktaty unijne mówią, że wejście do strefy euro jest celem każdego państwa (z pewnymi wyjątkami). Rozumiemy, że niektóre państwa nie chcą od razu tego zrobić. Ale ogólnie uważam, że proces nabiera siły, mamy drugą walutę na świecie. Zwiększamy jej użycie w handlu. W perspektywie wielu lat sądzę, że euro będzie mocniejsze. Może to dziwne mówić tak dziś, bo dolar jet bardzo silny, ale to oczywiste w chwilach kryzysu.

UE wprowadziła mechanizm ograniczania nadmiernej zwyżki ceny gazu. A w przyszłości zaproponuje reformę rynku energii elektrycznej. Czy te decyzje wpłyną na powstrzymanie cen energii?

Jakbyśmy zrobili zdjęcie sytuacji teraz, na początku stycznia, to możemy dać pozytywną odpowiedź. Ceny idą w dół i to prawdopodobnie nie jest bezpośredni skutek jednego konkretnego instrumentu, np. limitu ceny na gaz. Ale wielu faktów. Po pierwsze, zachowania jedności wobec Rosji. Po drugie, wielkiego postępu w budowaniu niezależności energetycznej od Rosji. Kolejna sprawa to wysoki stopień koordynacji polityki energetycznej w ramach G7. I wreszcie wysoki poziom zapasów. To wszystko przyczynia się do spadku cen. Czy to gwarancja na przyszłość? Wiemy, że mamy kilka dużych znaków zapytania w najbliższych miesiącach. Po pierwsze, ponowne otwarcie chińskiej gospodarki i wpływ tego na cenę LNG. Po drugie, konieczność wypełnienia magazynów na kolejną zimę. Natomiast reforma rynku elektryczności zostanie zaproponowana przez KE pod koniec I kwartału i to ma być bardziej strategiczny instrument. Ma nie tylko powstrzymać ceny, ale też stworzyć ramy zachęcające do intensyfikowania produkcji energii ze źródeł odnawialnych.

Komisja Europejska zainicjowała dyskusję o zmianie zasad pomocy państwa i dopuszczeniu większego wsparcia gospodarki pieniędzmi publicznymi. Czy podziela pan obawy niektórych państw członkowskich, że to może negatywnie wpłynąć na konkurencyjność na jednolitym rynku? Pan sam powiedział, że powinno temu towarzyszyć powołanie wspólnego europejskiego funduszu. Jak konkretnie pan go sobie wyobraża?

To jeden z kluczowych tematów dziś w UE. Chcemy przede wszystkim dyskutować z naszymi amerykańskimi partnerami, wychodząc od tego, że relacje są teraz bardzo dobre. Nie możemy zapominać o obecnej geopolitycznej sytuacji, nie tylko w Ukrainie. Ale mimo tych dobrych relacji z Waszyngtonem pewne jego inicjatywy, w tym przede wszystkim ustawa IRA (prawie 400 mld euro wsparcia dla zielonej gospodarki Made in USA – red.), są dla nas problematyczne. Przy czym podkreślam, że nie chodzi o samą IRA. Bo kwota tych niespełna 400 mld euro to pieniądze porównywalne z naszym instrumentem dotacji w funduszu odbudowy gospodarki po pandemii. IRA to tylko dodatek do asymetrycznych skutków wojny w Ukrainie, inaczej niż covid, który miał symetryczne skutki dla USA, Chin i UE, to drożejąca energia ma przede wszystkim niekorzystne skutki dla UE. I do tego dochodzi jeszcze IRA.

Musimy więc zareagować, ale nie w sposób, który doprowadziłby do zaburzeń wewnątrz UE. Zatem musimy przygotować odpowiedź, która będzie kombinacją środków narodowych i unijnych. Żeby właśnie uniknąć skutków nierównej konkurencji. Jeśli dokonalibyśmy tylko poluzowania zasad pomocy publicznej, to stworzylibyśmy ryzyko rosnącego zróżnicowania między państwami o różnych zasobach budżetowych i różnych możliwościach wspierania swoich przemysłów. Zatem musimy stworzyć rozwiązanie, które byłoby kombinacją poluzowanych zasad pomocy państwa (bez oczywiście niszczenia naszego modelu gospodarki) i nowego unijnego instrumentu finansowego. Do tego potrzebne są wspólne pieniądze. Ursula von der Leyen nazwała to European Sovereignty Fund. Pytanie, jak go ukształtować. Priorytetem powinny być projekty wspólnego europejskiego zainteresowania oraz pewne kluczowe dziedziny, w których musimy doganiać inne kraje. No i dyskusja, jak to finansować. To nie będzie łatwa dyskusja.

O jakiej sumie mówimy?

Za wcześnie mówić o szczegółach. Musimy najpierw uznać, że taki fundusz jest potrzebny. A nie każdy komisarz i nie każde państwo się z tym zgadzają. Po drugie, musimy ustalić cele. A potem dopiero wielkość funduszu czy proporcję między pożyczkami i dotacjami, jeśli dotacje byłyby możliwe. Ja bardzo wspieram, żeby iść w tym kierunku. Wszystkie państwa są świadome problemu, bo same próbują na różne sposoby wspierać swoją zieloną gospodarkę i swoją konkurencyjność. Jest jasna potrzeba wspólnej odpowiedzi jako dodatku do odpowiedzi narodowych. W pewnych sektorach, szczególnie innowacyjnych czy zielonych. Wydaje mi się, że są różne pomysły, jak to zrobić, ale jest fundamentalne zrozumienie, żeby coś zrobić w sprawach poluzowania zasad pomocy publicznej. Dyskusja będzie raczej dotyczyć drugiej nogi, czyli ewentualnie wspólnego finansowania.

Mówi pan, że w pierwszej sprawie, czyli poluzowania reguł pomocy państwa, raczej panuje konsensus. Ale na jakiej podstawie taki wniosek pan wyciąga? Do tej pory publicznie popierają to Niemcy, Francja i Włochy, a kraje Europy Północnej czy Wschodniej są raczej sceptyczne. Nie mówiąc o tym, że wielu ekspertów krytykuje pomysł luzowania reguł pomocy państwa w odpowiedzi na amerykańską IRA.

Nie mówię, że wszyscy mają takie same pomysły, ale jest zgoda, żeby zająć się tym problemem. Są państwa nawołujące do mocniejszego poluzowania, inne raczej do słabszego. Ale w końcu znajdziemy właściwą równowagę i będzie zrównoważona reforma. Nie zielone światło dla każdej pomocy, bo to podmyłoby konkurencję, ale też nasz model gospodarczy. Pamiętam jako premier Włoch, jakie mieliśmy problemy we wspieraniu firm produkujących półprzewodniki. Właśnie z powodu obaw Brukseli, że to stworzy dominujący podmiot na rynku europejskim. Teraz wszyscy zgadzamy się na wsparcie europejskich mocy produkcyjnych na rynku półprzewodników. A jak będzie druga noga, czyli wspólny instrument finansowy, to jeszcze łatwiej będzie można zapobiec zaburzeniom konkurencji.

Słyszmy w Budapeszcie, że unijne sankcje przeciw Rosji niszczą gospodarkę europejską. Jak pan by oszacował ich wpływ?

Jeśli UE reaguje na wojnę w Europie, na agresję Putina na Ukrainę, i reaguje nie wojskowo, ale gospodarczo, to musimy być gotowi ponieść tego konsekwencje. Głównym skutkiem jest uderzenie w sektor energetyczny. W osiem–dziewięć miesięcy osiągnęliśmy wysoki poziom niezależności od paliw kopalnych z Rosji, co niesie ze sobą pewne tymczasowe koszty. Ale jak patrzymy na poziom naszej gospodarki, to mamy wystarczający poziom wzrostu w 2022 r. Oczywiście było spowolnienie w ostatnim kwartale. I w tym roku być może znów będzie przyhamowany wzrost. Lecz nie jesteśmy skazani na głęboką recesję. Jest oczywiście ta wspomniana asymetria między USA, UE i Chinami, ale nasza reakcja ograniczyła wpływ tych rosnących cenę energii. I pokazała spektakularny poziom jedności. Byłem ministrem spraw zagranicznych Włoch w czasie agresji na Krym i pamiętam, jak trudno było o jedność w sprawie bardzo skromnych sankcji. Teraz w dziewięć miesięcy mamy dziewięć pakietów sankcji uchwalonych jednomyślnie i jednogłośne wsparcie dla pakietów pomocy dla Ukrainy – 19,7 mld euro w 2022 roku i 18 mld euro w tym roku. Powinniśmy być z tego dumni, że z całym skomplikowaniem swoich systemów rządzenia UE była zdolna to osiągnąć.

Wywiad udzielony grupie korespondentów unijnych mediów: „Rzeczpospolitej”, „Handelsblatt”, „Financieele Dagblad”, „De Tijd”, „Les Echos”, „Il Sole 24 Ore”, „Ta Nea”.

Paolo Gentiloni

Komisarz UE ds. gospodarczych. Były minister spraw zagranicznych i były premier Włoch. W latach 2016–2018 jako szef włoskiego rządu zmagał się z masowym napływem nielegalnych imigrantów. Doprowadził do ograniczenia tej fali poprzez porozumienia z Libią i Tunezją. Jest związany z Partią Demokratyczną (socjaldemokracja). W polityce działa od lat studenckich, w przeszłości był też dziennikarzem.

Jakby pan opisał obecną sytuację gospodarczą UE?

Kluczowym słowem dla opisu sytuacji pozostaje „niepewność”, choć na razie nasza prognoza sprzed ponad dwóch miesięcy wydaje się aktualna – inflacja osiągnęła szczyt, zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Mamy kilka dobrych wiadomości. Przede wszystkie ceny gazu wróciły do poziomu sprzed wojny. Po drugie, pokazaliśmy jedność we wsparciu dla Ukrainy. Kolejna sprawa to przyjęcie euro przez Chorwację, co potwierdza, że euro jest w dobrej kondycji i chroni przed inflacją. Mamy dobrą wiadomość w sprawie globalnego opodatkowania. Też niezłe dane o bezrobociu – ciągle bardzo niski poziom 6 proc. w strefie euro. Aktualna jest prognoza skurczenia gospodarki w zimie, lecz raczej płytkiego niż głębokiego. Ale to oczywiście zależy od naszej polityki: jak zachowujemy jedność, jak odpowiemy na wyzwanie konkurencyjności, jak uzgodnimy reformy paktu stabilności i wzrostu, jak wykorzystamy fundusz odbudowy gospodarki.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Gospodarka
20 lat Polski w UE. Dostęp do unijnego rynku ważniejszy niż dotacje
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Gospodarka
Bez potencjału na wojnę Iranu z Izraelem
Gospodarka
Grecja wyleczyła się z trwającego dekadę kryzysu. Są dowody
Gospodarka
EBI chce szybciej przekazać pomoc Ukrainie. 560 mln euro na odbudowę
Gospodarka
Norweski fundusz: ponad miliard euro/dolarów zysku dziennie