Po tym, jak w styczniu S&P niespodziewanie obniżyła rating Polski z A- (7. stopień) i od razu nadała nowej ocenie negatywną perspektywę, piątkowa decyzja była przez ekonomistów powszechnie oczekiwana. Żaden z 14 ankietowanych przez „Parkiet” ekspertów nie zakładał zmiany ratingu bądź jego perspektywy.
W styczniu analitycy S&P wskazywali, że nowy rząd zaburzył równowagę instytucjonalną w Polsce, m.in. paraliżując Trybunał Konstytucyjny oraz próbując podporządkować sobie media publiczne. To była główna przesłanka do obniżki ratingu, choć agencja podkreślała też, że nowy rząd zszedł z wytyczonej przez poprzedników ścieżki stopniowego obniżania deficytu sektora finansów publicznych. Z kolei negatywna perspektywa, która oznacza 33-proc. prawdopodobieństwo kolejnego cięcia ratingu w horyzoncie dwóch lat (obecnie 18-miesięcy), odzwierciedlała przede wszystkim zagrożenie dla niezależności banku centralnego.
W piątkowym komunikacie analitycy S&P podkreślają, że TK wciąż pozostaje sparaliżowany, co w połączeniu z niepewnością co do stanu finansów publicznych w kolejnych latach może podkopywać zaufanie inwestorów do Polski i w efekcie hamować tempo jej rozwoju. Uważają również, że wciąż istnieje ryzyko podważania przez rząd niezależności NBP. Próbą dla banku centralnego będzie według nich ustawa o przewalutowaniu kredytów frankowych, która może wymagać zaangażowania NBP.
W porównaniu do stycznia, S&P podniosła nieco prognozę wzrostu polskiego PKB w tym roku (z 3,4 do 3,5 proc.), ale obniżyła prognozy na kolejne lata. W 2017 r. gospodarka ma urosnąć o 3,3 proc., a w kolejnych latach o 3,2 proc., 3 proc. i 2,9 proc. zamiast – odpowiednio – o 3,3 proc., 3,2 proc. i 3,2 proc. Tymczasem rząd zakłada, że w tym roku PKB powiększy się o 3,8 proc., a w kolejnych latach wzrost będzie jeszcze przyspieszał do ponad 4 proc. w 2019 r.
Niższe prognozy wzrostu polskiego PKB w kolejnych latach analitycy S&P tłumaczą z jednej strony niepewnością wśród inwestorów i przedsiębiorców, którą skutkuje polityka rządu, a z drugiej strony skutkami Brexitu. Wyjście Wielkiej Brytanii z UE może bowiem przejściowo zahamować wzrost nie tylko brytyjskiej gospodarki, ale też np. niemieckiej, z którą Polska ma silne powiązania.