Pod koniec sierpnia, gdy indonezyjski rząd rozpoczął wypełnianie rezerwuaru za nową tamą Jatigede, Apong usiadła przy grobach swojej matki, ojca i małego synka. Zastanawiała się, co począć. W ciągu trzech miesięcy jej wioska Pada Jaya w Jawie Zachodniej oraz cmentarz znajdą się na dnie rezerwuaru. A Apong nie stać na ekshumację zwłok i ponowny pochówek.
– Nie mogę ich tu tak po prostu zostawić – mówi. Dookoła zieją upiorne dziury, z których inne rodziny zdążyły już ekshumować swoich zmarłych. – Mam dużą rodzinę, ale nie mam ani pieniędzy, ani miejsca, do którego mogłabym się udać – mówi Apong, która tak jak wielu mieszkańców Indonezji ma tylko imię.
Kraje rozwijające się budują obecnie ponad 500 tam, by wytwarzać energię, nawadniać pola i regulować poziom wód. Tylko w Indonezji planuje się wybudowanie 65 tam w ciągu kolejnych czterech lat, z czego 16 jest już na etapie realizacji.
Indie myślą o 230, a Chiny mają w planach co najmniej 130 tam na górzystych, południowo-zachodnich terenach kraju oraz na Wyżynie Tybetańskiej. Część tam obejmie główne drogi wodne, takie jak Mekong i Brahmaputrę, które biegną przez kilka państw.
Dla lokalnych mieszkańców oznacza to koniec życia, jakie znali dotąd. Co gorsza, w dużej mierze stracili oni zaufanie do władz po latach niewypłacania odszkodowań, złamanych obietnic i projektów budowlanych przedłużających się ze względu na korupcję. Czasem biurokraci posuwają się do gróźb. – Nie ma nawet jednej tamy, za której budowę ludzie otrzymali należytą rekompensatę od rządu Indii – mówi Himanshu Thakkar, koordynator organizacji South Asia Network on Dams, Rivers and People z Delhi.