Zagraniczna fikcja na GPW

Rynkowa wycena spółek „z importu" na warszawskiej giełdzie ?przekracza 300 mld zł, ale ich udział w obrotach jest znikomy.

Publikacja: 07.05.2014 03:34

Zagraniczna fikcja na GPW

Foto: Fotorzepa, Grzegorz Psujek

Obecnie na GPW notowanych jest 49 zagranicznych spółek, których łączna wartość rynkowa przekracza jedną trzecią kapitalizacji wszystkich firm z warszawskiej giełdy. Tylko w tym roku pojawiły się dwie nowe, a szykują się kolejne.

Od pierwszego debiutu zagranicznej spółki minęło już dziesięć lat, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że poza lepszą statystyką, większymi pieniędzmi i prestiżem dla samej giełdy nie wniosły one nic istotnego do obrazu polskiego rynku kapitałowego. Inwestorzy giełdowi raczej omijają je szerokim łukiem. Dość powiedzieć, że obroty akcjami zagranicznych spółek stanowią niespełna 3 proc. obrotów całej giełdy.

Symboliczna płynność

Małe zainteresowanie dotyczy większość firm zagranicznych, a w szczególności tych, które są notowane na zasadzie dual listingu (oznacza to, że ich akcjami handluje się na dwóch lub więcej parkietach). – Wtedy zazwyczaj obroty koncentrują się na jednej giełdzie, a na drugiej pozostają marginalne i tak jest w wielu przypadkach spółek zagranicznych notowanych na GPW – mówi Artur Iwański, dyrektor biura analiz DM PKO BP.

155 mld zł wynosi kapitalizacja notowanego na GPW UniCredit, ale średnia wartość dziennych obrotów jego akcjami to zaledwie 1 mln zł

Problem w tym, że na naszą giełdę wiele takich firm wchodzi bez przeprowadzania oferty publicznej w Polsce. Nasi inwestorzy nie mają więc szansy kupić akcji z dyskontem, które zwykle towarzyszy takim ofertom, a przy tej okazji bliżej zapoznać się ze spółką. Dlatego później handel ich akcjami odbywa się głównie na rodzimych parkietach.

Najlepszym tego przykładem jest włoski bank UniCredit (właściciel Pekao), który jest największą firmą notowaną na GPW, z kapitalizacją sięgającą 155 mld zł. Tymczasem średni obrót jego akcjami z ostatnich trzech miesięcy nieznacznie przekroczył... 1 mln zł dziennie. W Mediolanie dzienne obroty sięgnęły w tym czasie 0,5 mld euro.

Najbardziej płynnymi spółkami zagranicznymi na GPW są ukraiński Kernel i czeski CEZ. Od początku roku udział tej pierwszej w obrotach całej giełdy wynosił średnio około 1 proc., a drugiej 0,4 proc. Dla porównania – udział PKO BP przekracza 16 proc.

Ale małe zainteresowanie akcjami wynika też z niewielkiej liczby papierów spółki w wolnym obrocie. – Na pewno jest wyraźna korelacja między wartością free float i wartością obrotu – ocenia Artur Iwański. Liczony według metodologii GPW free float dla zagranicznych spółek z indeksu WIG, ważony kapitalizacją, wynosi 4 proc. Dla porównania – w przypadku polskich spółek ten wskaźnik sięga 47 proc. Są jednak wyjątki – największą liczbę akcji w wolnym obrocie wśród spółek zagranicznych ma ACE, działający w branży motoryzacyjnej, gdzie wskaźnik ten przekracza 88 proc. Ponad 60 proc. akcji w wolnym obrocie mają też AmRest, Kernel i ASbis.

Podwyższone ryzyko

Inwestowaniu w akcje zagranicznych firm towarzyszy też specyficzne ryzyko, co wynika z tego, że spółki te podlegają innym regulacjom prawnym. W ostatnim czasie głośna była sprawa notowanego na GPW słoweńskiego banku Nova KMB. Zgodnie z prawem słoweńskim bank anulował swoje akcje i pewnego dnia po prostu zniknęły one z rachunków polskich inwestorów.

Wcześniej podobną operację przeprowadził producent wódki CEDC, zarejestrowany w USA, który w procesie restrukturyzacji również umorzył akcje. W obu przypadkach inwestorzy, którzy wyłożyli pieniądze na zakup akcji, nie dostali żadnej rekompensaty.

Problemem, szczególnie dla inwestorów indywidualnych, jest też znacznie gorszy dostęp do informacji o zagranicznych spółkach. A trzeba podkreślić, że polityka informacyjna wielu z nich jest bardzo słaba, co zniechęca do zakupów. – Punktem wyjścia decyzji o zakupie akcji spółki są dla inwestorów fundamentalnych perspektywy ich wyników – przyznaje Sobiesław Kozłowski, ekspert ds. rynków akcji z DM Raiffeisen Banku.

W spółkach zagranicznych dodatkowym czynnikiem ryzyka są fundamenty rynku macierzystego, na którym działają, oraz szeroko pojęte otoczenie. Ostatnio negatywny jego wpływ widać w przypadku spółek ukraińskich, których notowania to gwałtownie spadają, to rosną, w związku z konfliktem rosyjsko-ukraińskim.

—Przemysław Tychmanowicz

Notowania równoległe

Kapitalizacja duża, obroty znikome

Dual listing polega na notowaniu akcji spółki równocześnie na co najmniej dwóch giełdach. W przypadku największych firm rynków notowań bywa nawet kilka. Stwarza to emitentowi możliwość pozyskania kapitału z kilku rynków finansowych i poszerza spektrum inwestorów. Ale utrzymywanie przez spółkę notowań na zasadzie dual listingu powoduje też ryzyko małej płynności obrotu na którymś z parkietów, co widać zresztą w przypadku spółek już notowanych w tym systemie, zresztą nie tylko na polskiej giełdzie. W praktyce obrót akcjami spółek odbywa się przede wszystkim na rynkach macierzystych. Spośród firm notowanych na GPW wiele ma kilka linii notowań. Największy jest UniCredit, ale w tej grupie są również tegoroczni debiutanci: Talanx i Buwog. Te dwie spółki, wchodząc na GPW, podwyższyły jej kapitalizację o prawie 35 mld zł. Jednak podobnie jak w przypadku UniCredit ich akcjami handluje się głównie we Frankfurcie i Wiedniu. Podobnej sytuacji można się spodziewać w przypadku Banco Santander, który KNF usilnie „wpycha" na warszawską giełdę. Ma to służyć promocji naszego rynku i zwiększeniu przejrzystości dla inwestorów. Ale efektem debiutu Santandera będzie zapewne jedynie to, że wartość zagranicznych firm na GPW się podwoi. Obecnie bank jest wyceniany na 85 mld euro i jest to ósma największa pod względem wartości rynkowej firma w Europie. Akcje Santandera notowane są na kilku giełdach, ale i tak 75 proc. obrotu ma miejsce w Madrycie. Prawie cała reszta przypada na Londyn, ale to przecież centrum finansowe Europy. Dla porównania, na giełdę we Frankfurcie przypada zaledwie 0,07 proc. obrotów akcjami Banco Santander.

Opinia dla „Rz"

Jarosław Lis zarządzający w BPH TFI

Głównym argumentem za importowaniem zagranicznych spółek na GPW była silna baza inwestorów finansowych. Słowo „była" jest tutaj kluczowe, bo wydaje się, że fatalna dla rozwoju rynku decyzja o likwidacji OFE odbije się na nim przynajmniej przez kilka lat. Niestety, bez silnej bazy inwestorów krajowych rozwój rynku jest ograniczony. Widać to na przykładzie giełd w Budapeszcie czy Pradze. W latach 90. GPW rozwijała się dzięki inwestorom indywidualnym. W kolejnej dekadzie za wyprowadzenie jej przed peleton regionalnych rynków odpowiadali krajowi inwestorzy instytucjonalni. Wyjściem byłoby wprowadzenie ulgi podatkowej dla osób oszczędzających na emeryturę. Pojawienie się silnego III filara mogłoby nie tylko uratować przed zagładą nasze emerytury, ale też polski rynek kapitałowy.

Obecnie na GPW notowanych jest 49 zagranicznych spółek, których łączna wartość rynkowa przekracza jedną trzecią kapitalizacji wszystkich firm z warszawskiej giełdy. Tylko w tym roku pojawiły się dwie nowe, a szykują się kolejne.

Od pierwszego debiutu zagranicznej spółki minęło już dziesięć lat, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że poza lepszą statystyką, większymi pieniędzmi i prestiżem dla samej giełdy nie wniosły one nic istotnego do obrazu polskiego rynku kapitałowego. Inwestorzy giełdowi raczej omijają je szerokim łukiem. Dość powiedzieć, że obroty akcjami zagranicznych spółek stanowią niespełna 3 proc. obrotów całej giełdy.

Pozostało 91% artykułu
Giełda
Marazm w Warszawie, nerwowo w USA. Złoty zyskuje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Giełda
Kulawe statystyki tegorocznych debiutów na GPW
Giełda
Lawina przejęć w USA?
Giełda
Prześwietlamy transakcje insiderów
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Giełda
Optymizm na giełdzie przygasł. Wyraźne cofnięcie indeksów na GPW