Ostatnie tygodnie przekonały mnie, że w przypadku Apple inwestorzy giełdowi i analitycy mają wiele wspólnego z najwierniejszymi klientami firmy z Cupertino. Łączy ich wielki optymizm i wiara w produkty firmy.
Gdy Apple trzy tygodnie temu zaprezentował nowy model smartfonu – iPhone 5 – kurs akcji spółki strzelił w górę i po kilku dniach z dziecinną łatwością pokonał próg 700 dolarów. 18 września, w przededniu udostępnienia przez spółkę nowej wersji systemu operacyjnego do smartfonów iPhone i tabletów iPad, kapitalizacja spółki doszła do 656 mld dolarów i była wyższa niż łączna kapitalizacja giełd portugalskiej, irlandzkiej, greckiej i hiszpańskiej.
W tym samym czasie analitycy prześcigali się w prognozowaniu, ile sztuk iPhone 5 klienci firmy z Cupertino kupią w pierwszy weekend sprzedaży. Średnia z prognoz wyliczona przez agencję Bloomberg wynosiła 6 mln sztuk, a najwięksi optymiści spodziewali się nawet 10 mln. Z kolei klienci najpierw w 24 godziny zamówili wszystkie dostępne w przedsprzedaży iPhone 5 – 2 mln sztuk – a potem ustawili się w kolejkach przed sklepami.
Inwestorzy, kupując coraz droższe akcje Apple, podobnie jak analitycy prognozując wysoką sprzedaż nie tylko w pierwszy weekend, lecz także do końca roku, ignorowali płynące z Dalekiego Wschodu – tam są produkowane podzespoły, z których w Chinach są montowane smartfony z logo nadgryzionego jabłka – sygnały, że łańcuch dostaw części ma wąskie gardło. Są nimi wyświetlacze, których podaż jest ograniczona przez kłopoty jednego z trzech producentów.
Realizacja zysków zaczęła się w ubiegły poniedziałek, gdy rynek poznał informację o liczbie iPhone 5 kupionych w pierwszy weekend sprzedaży. Zgodnie z oczekiwaniami klienci wykupili wszystkie dostępne w sklepach egzemplarze. Sęk w tym, że dostarczono ich jedynie nieco ponad 5 mln sztuk.