Analitycy po ostatnich kilku dniach zwyżek na GPW coraz częściej mówią o możliwej korekcie. Część z nich uważa, że główne pytanie brzmi nie „czy" tylko „kiedy" to nastąpi. Wtorek co prawda przyniósł spadki głównych indeksów, jednak ciężko to nazwać początkiem głębszej korekty.

Już początek dnia pokazał, że o podtrzymanie dobrej passy z ostatnich dni na warszawskim parkiecie będzie ciężko. Niemal wszystkie główne indeksu naszego rynku zaczęły dzień pod kreską. Najmocniej tracił WIG20 chociaż w jego przypadku wpływ na to miało m.in. odcięcie dywidendy Bogdanki. Z czasem jednak i on zaczął odrabiać straty. W efekcie zaraz po południu wskaźniki znalazły się przy poziomach poniedziałkowego zamknięcia notowań. Tym samym pojawiła się szansa, że przewidywania analityków co do głębszej korekty okażą się nietrafione. Problem jednak w tym, że kupującym brakowało impulsów. Kalendarz danych makroekonomicznych świecił pustakami, a sytuacja na Ukrainie, przynajmniej na razie ustabilizowała się na tyle, że nie rozpala już wyobraźni graczy. Jakby tego było mało Warszawa znalazła się pod presją wydarzeń na innych europejskich rynkach, gdzie kolor czerwony po południu zaczął świecić coraz mocniej. Kluczowy okazał się jednak początek notowań w Stanach Zjednoczonych. Tam niestety start został zdominowany przez podaż. Był to wystarczający pretekst do tego, aby również u nas inwestorzy zaczęli pozbywać się akcji. Na szczęście masowego odpływu kapitału nie było. WIG20 ostatecznie stracił 0,34 proc. zaś indeks szerokiego rynku WIG spadł o niecałe 0,2 proc. Na tym tle nieźle wypadły średnie i małe firmy. WIG50 zyskał 0,1 proc. zaś WIG250 0,25 proc. Obroty osiągnęły poziom niemal 800 mln zł.

Osiągnięcia naszego rynku i tak można uznać za sukces jeśli spojrzeć na to co działo się na innych giełdach. Główny indeks giełdy tureckiej stracił ponad 2,5 proc. Z podobną skalą przeceny borykała się giełda w Atenach. Niemiecki DAX i francuski CAC40 w momencie zamknięcia handlu w Warszawie traciły niecałe 0,6 proc.