Koncepcja fundacji rodzinnej jako mechanizmu zarządzania dziedziczonym majątkiem biznesowym budzi różne odczucia przedsiębiorców. Oprócz opisywanych już na łamach „Rz" wątpliwości wokół podatków, które by płaciła taka fundacja, są i inne. Dotyczą m.in. zakresu działania fundacji i wpływu osób trzecich na jej decyzje. Różne wizje ekspertów i przedsiębiorców ujawniły się podczas środowej debaty na ten temat, zorganizowanej przez Stowarzyszenie Inicjatywa Firm Rodzinnych (IFR).
Przypomnijmy, że koncepcja fundacji rodzinnej to sposób na sukcesję biznesu w ramach krewnych przedsiębiorcy przekazującego biznes potomnym. Stworzona przez jego rodzinę fundacja ma nadzorować prowadzenie działalności gospodarczej, a bieżącym zarządzaniem ma się zająć zależna od fundacji spółka prawa handlowego lub wiele takich spółek.
Czyta także: Fundacja rodzinna: zasady dziedziczenia i opodatkowania
Jednak według projektu zarządzanie fundacją może być wspomagane przez tzw. radę protektorów, czyli osób spoza rodziny. Takie rozwiązanie – obowiązkowe przy ponad 25 beneficjentach fundacji – wzbudza obawy wielu przedsiębiorców o ingerencję osób z zewnątrz, nie zawsze mile widzianych przez sukcesorów biznesu. – Takie rozwiązanie może mieć sens, bo owi protektorzy, znający się na biznesie, mogliby być głosem rozsądku, dbającymi o właściwą realizację woli fundatora, zwłaszcza w przypadkach konfliktów w rodzinie – powiedział Sławomir Łoboda, wiceprezes firmy odzieżowej LPP.
Inna dyskusyjna kwestia to zakres dopuszczonej działalności przez fundację zarządzającą biznesem rodzinnym. Według projektu co do zasady nie powinna ona prowadzić działalności gospodarczej. – To wiąże się z ryzykiem, a przecież takie ryzyko może zagrażać podstawowemu celowi, jakim jest utrzymanie integralności rodzinnego przedsiębiorstwa i akumulacja kapitału – ocenił wiceminister rozwoju Marek Niedużak.