W ciągu tygodnia forint osłabił się w stosunku do euro o niemal 3 proc., wczoraj za jedno euro trzeba było płacić 266 forintów. To m.in. zasługa masowej wyprzedaży obligacji rządowych. Rentowność dziesięcioletnich papierów wzrosła od początku lutego aż o 0,5 pkt. W ciągu ostatnich dni pojawiła się fala komentarzy analityków wskazujących, że jeżeli węgierska waluta będzie się dalej osłabiała, bank centralny będzie musiał podnieść stopy procentowe (obecnie główna stopa wynosi 7,5 proc.). A to może być zabójcze dla tamtejszej gospodarki.
W zeszłym roku PKB Węgier zwiększył się prawdopodobnie o niecałe 1,5 proc. (oficjalnych danych jeszcze nie ma). W tym roku wzrost powinien być nieznacznie wyższy. Ale Merrill Lynch wskazał w raporcie z początku lutego, że istnieje 20-proc. prawdopodobieństwo recesji na Węgrzech w pierwszej połowie roku.
Problemem Węgier jest też wysoka inflacja. W zeszłym roku średnie tempo wzrostu cen wyniosło na Węgrzech aż 8 proc. W tym roku ma spowolnić do 4,5 proc., ale spadek kursu forinta może sprawić, że te prognozy okażą się zbyt optymistyczne.
Tymczasem złoty nie reaguje na węgierskie problemy. Od początku roku kurs euro do złotego waha się w granicach 3,6. Potwierdza to tezę, którą stawia bank Merrill Lynch – dzięki szybko rosnącej konsumpcji i inwestycjom Polska jest odporna na osłabienie gospodarcze na Zachodzie Europy.
Inwestorzy to widzą. Zapomnieli już o piątkowej wypowiedzi wiceprezesa NBP Witolda Kozińskiego, który stwierdził, że możliwe są interwencje na rynku walutowym, jeżeli kurs złotego będzie szkodliwy dla eksporterów. Spowodowały one nieznaczne osłabienie polskiej waluty. W poniedziałek rano jednak niemal wszystkie banki przypomniały w raportach, że interwencja jest mało prawdopodobna, gdyż Rada Polityki Pieniężnej jest takim ruchom niechętna.