Po kilku miesiącach negatywnych niespodzianek tym razem tempo wzrostu cen zaskoczyło pozytywnie. Resort finansów prognozował, że inflacja w lutym wyniosła 4,6 proc., a tymczasem było to 4,2 proc. Jednocześnie GUS znacznie obniżył dane o inflacji za styczeń – z 4,3 do 4 proc.
Jaka może być inflacja na koniec roku? Prognozy są bardzo różne. Zdaniem Piotra Bielskiego, ekonomisty BZ WBK, będzie to ok. 3,1 proc. Ernest Pytlarczyk z BRE Banku rysuje bardziej pesymistyczny scenariusz. Jego zdaniem tempo wzrostu cen sięgnie minimum 4 proc. – Może to być jeszcze więcej. Wszystko zależy od tego, jak będą kształtowały się ceny żywności i paliw oraz czy będzie jeszcze jedna podwyżka cen energii elektrycznej w tym roku.
Po czwartkowej publikacji rynek zmniejszył oczekiwania co do skali podwyżek stóp procentowych. Rentowność dwuletnich obligacji obniżyła się z 6,35 do 6,21 proc. Złoty zaś osłabił się o 2 grosze i po południu za euro trzeba było płacić ponad 3,55 zł.
Ekonomiści i członkowie Rady Polityki Pieniężnej uważają jednak, że czwartkowa publikacja niewiele zmienia w perspektywach inflacji. – Z wyciąganiem daleko idących wniosków trzeba się wstrzymać – powiedział agencji Reuters Mirosław Pietrewicz, jeden z najbardziej gołębich członków RPP. – Przed podwyżkami stóp procentowych nic nas nie uchroni. Mogą one być tylko bardziej rozłożone w czasie. Marcowa podwyżka jest mniej prawdopodobna, choć niewykluczona – mówi Bielski.
Niższa od oczekiwań inflacja wynika z faktu, że GUS zmniejszył udział żywności i opłat za mieszkanie i energię w koszyku wydatków przeciętnego gospodarstwa domowego. A to te towary i usługi odpowiadają za zaskakująco szybki wzrost cen w ostatnich miesiącach. Zwiększył się udział wydatków na takie usługi, jak transport, restauracje i hotele. A ich ceny mogą rosnąć coraz szybciej ze względu na zwiększającą się presję płacową.