Jutro prezydent elekt Barack Obama przedstawi demokratycznym senatorom autorski plan ożywienia amerykańskiej gospodarki. Jego wartość to 850 mld dol. Eksperci mówią, że to za mało.
Ten pakiet będzie musiał zostać zatwierdzony przez Kongres, który otrzyma dokumenty 20 stycznia, czyli w dniu inauguracji prezydentury Obamy.
Trzonem kolejnej próby odbudowy amerykańskiej gospodarki mają być cięcia podatkowe oraz wielkie projekty infrastrukturalne, jak budowa mostów czy dróg. To drugie ma pomóc w uchronieniu przed likwidacją około 3 mln miejsc pracy. – Jednym z elementów planu jest program "Buy American" ("Kupuj amerykańskie") – ujawniła Jen Psaki, rzeczniczka zespołu Obamy. Zastrzegła jednak, że nowej administracji w żadnym razie nie zależy na wywoływaniu wojny handlowej, lecz jedynie na powstrzymaniu spadku zatrudnienia.
Wiadomo już, że Obama nie spełni tak szybko, jak wcześniej zapowiadał, jednej ze swoich głównych obietnic wyborczych – podniesienia podatków tym, którzy zarabiają ponad 250 tys. dolarów rocznie, czyli ok. 5 proc. społeczeństwa. Ich podatek od dochodów osobistych miałby wzrosnąć z 33 i 35 proc. do odpowiednio 36 i 39,6 proc. Pomysł nie cieszy się jednak poparciem republikanów, a ich głosy są konieczne do zatwierdzenia nowego pakietu.
Obama nie będzie miał natomiast kłopotu z uzyskaniem poparcia we własnym obozie. Demokraci w pełni się z nim zgadzają, że "coś trzeba zrobić", niektórzy nawet uważają, że na ponowny rozruch gospodarki powinien zostać wydany co najmniej bilion dolarów. – Nie ma co dyskutować, czy niezbędna jest kolejna interwencja państwa, ale jednocześnie pieniądze podatników trzeba wydawać bardzo ostrożnie w sytuacji, kiedy zadłużenie państwa wynosi już 38 proc. PKB – ostrzega Charles Evans, prezes Rezerwy Federalnej Chicago.