Z wyliczeń „Rz” wynika, że dług publiczny byłby teraz o ok. 3,5 pkt proc. niższy, gdyby ograniczenie tempa wzrostu wydatków elastycznych do 1 proc. powyżej inflacji stosowano od początku 2004 r. Ale ponieważ jest to wprowadzenie pewnego rodzaju indeksacji i usztywnienie elastycznych dotąd wydatków, to w niektórych latach reguła Rostowskiego okazywałaby się skuteczna, a w innych nie miałaby znaczenia. Szczególnie efektywna byłaby w latach wysokiego wzrostu PKB. Wtedy (jak w roku 2007) uznaniowe wydatki (niesankcjonowane ustawami) zwiększały się nawet o 13 proc. Z kolei dwukrotnie – w latach 2004 i w 2010 – limit nie miałaby zastosowania, ponieważ wydatki, jakie może kształtować Ministerstwo Finansów, zostały w praktyce zmniejszone. W przyszłości reguła może być zaś niebezpieczna, jeśli inflacja będzie wyższa od zakładanej.

Ekonomiści podkreślają jednak, że uzależniona od inflacji reguła wydatkowa nie doprowadzi do ograniczenia długu i deficytu w krótkim czasie. Widoczny efekt dają bowiem oszczędności kumulowane w czasie. – Plan rządowy nie wpływa na sytuację fiskalną w 2010 roku. Tym samym nie rozwiązuje on problemu wzrostu długu, który już w bieżącym roku może przekroczyć 55 proc. PKB – ostrzega Piotr Kalisz, ekonomista Banku Handlowego.

Resort finansów zakłada, że reguła wydatkowa pozwoli na zmniejszenie długu o ok. 10 mld zł w ciągu roku. Szacunki te budzą wątpliwości ekonomistów. Zastanawiają się, w jaki sposób rząd chce uzyskać oszczędności, jeśli na wszystkie elastyczne wydatki publiczne przeznacza się ok. 85 – 90 mld zł. – Trudno będzie wygospodarować takie oszczędności, jeśli część elastycznych wydatków to wydatki proinwestycyjne, a te wciąż mają rosnąć znacznie szybciej niż PKB, a pozostałe były obniżane już w 2009 r. – zauważa prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC. Przypomina, że gdyby rząd chciał tylko dzięki zastosowaniu reguły wydatkowej zmniejszyć dług publiczny do ok. 3 proc. PKB w ciągu dwóch lat, musiałby znaleźć ok. 55 – 60 mld zł oszczędności. – A to jest niemożliwe – dodaje Gomułka.

Część ekonomistów wątpi też, by udało się obniżyć deficyt tylko dzięki szybkiemu wzrostowi gospodarczemu. Czy rząd zakłada taki scenariusz, okaże się dzisiaj przy przyjmowaniu aktualizacji programu konwergencji. – Okaże się, że przy scenariuszu umiarkowanego wzrostu gospodarczego uda nam się obniżyć deficyt finansów publicznych do 3 proc. PKB w 2013 r. – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Invest Banku.

Eksperci zwracają uwagę, że trudno też oszacować, jakie rzeczywiste skutki finansowe przyniesie wprowadzenie jednego rządowego konta i zmiana sposobu zarządzania nadwyżkami instytucji publicznych. – Takie konto już mamy, bo ma je resort finansów w NBP. A do zarządzania płynnością potrzebna jest specjalna agencja, taka jak na Słowacji, w Szwecji czy Finlandii – tłumaczy Mirosław Gronicki, były minister finansów.