Według ankiety lokalna konkurencja z jednej strony utrudnia ich działalność w samych Chinach. Z drugiej coraz mocniej i skuteczniej naciska na rodzimych rynkach.
Chińczycy wykorzystują dzisiaj zwłaszcza trudności finansowe krajów strefy euro, inwestując w firmy greckie, hiszpański i portugalskie. O pieniądze z Chin zabiegają również z sukcesami Rumunia i Bułgaria. – Te inwestycje jednak mogą mieć zbyt wysoką cenę – ostrzega Jonathan Holslag, dyrektor działu badań brukselskiego Institute of China Contemporary Studies. – Obawiam się konsekwencji politycznych rosnących związków Chin ze wschodnią częścią Unii Europejskiej.
Z kolei firmy europejskie obawiają się w Chinach przede wszystkich kłopotów z prawem własnościowym oraz zaostrzeniem lokalnych przepisów – wynika z odpowiedzi 500 szefów europejskich firm w Chinach przebadanych przez izbę. Tylko 10 proc. z nich jest zdania, że sytuacja się nie zmieni.
Już teraz odczuwalne jest forsowanie raczej własnych rozwiązań innowacyjnych, niż korzystanie z rozwiązań i aplikacji wypracowanych wspólnie z inwestorami. W odpowiedziach pojawiają się nawet obawy, że czołowe firmy IT będą musiały się pogodzić z myślą, że w niedługiej przyszłości (mówi się o dwóch latach) zostaną pokonane przez lokalne przedsiębiorstwa. To wielkie rozczarowanie w sytuacji, kiedy jeszcze kilka miesięcy temu oczekiwały w Państwie Środka solidnego wzrostu własnych obrotów przez przynajmniej kilka lat.
– Nie ma co się łudzić, że firmy europejskie będą w stanie nadal inwestować w Chinach, jakiekolwiek by tu było otoczenie biznesu – powiedział „Eurobserver” Jacques Boisseson, sekretarz generalny organizacji zrzeszającej przedsiębiorców europejskich w Chinach. – Ale jeśli rzeczywiście spełnią się ich najgorsze obawy, to przecież nie jest tak, że muszą tutaj zostać – mówił. Ze swojej strony Światowa Organizacja Handlu naciska na rząd w Pekinie, aby szybciej liberalizował gospodarkę.