Dla ubezpieczeń społecznych i dla budżetu coraz groźniejszy staje się deficyt w funduszu rentowym, będącym częścią Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. W tym roku deficyt wyniesie ok. 17 mld zł. Szacunki dotyczące przyszłego roku mówią o niedoborze wynoszącym od 18 do 23 mld zł.
– Najczęściej słyszymy, ile wynosi dziura w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych wynikła z przekazywania składek do otwartych funduszy emerytalnych. Nie zastanawiamy się nad deficytem całego FUS – mówi Maciej Bukowski, szef Instytutu Badań Strukturalnych. Przypomina, że do funduszy emerytalnych mamy przekazać w tym roku 22,5 mld zł, a dodatkowy deficyt FUS to ok. 27,5 mld zł. – To nie tylko efekt spowolnienia gospodarczego, ale przede wszystkim skutek zmniejszenia składki rentowej o połowę oraz obniżenia podatków – wylicza ekonomista.
Część specjalistów zastanawia się, czy składka rentowa nie powinna być podniesiona. Z szacunków przedstawionych Radzie Gospodarczej przy premierze wynika, że fundusz rentowy bilansowałby się, gdyby składka była wyższa o 4,5 pkt proc. i wynosiła 10,5 proc. wynagrodzenia. Powrót do 13 proc. dałby ok. 28 mld zł nadwyżki. Ale przyjęcie tej propozycji oznaczałoby wzrost pozapłacowych kosztów pracy.
– Gdy zmniejszano wysokość składki, przypominałem o zagrożeniach, jakie to niesie – mówi Wojciech Nagel, członek rady nadzorczej Zakładu Ubezpieczeń Społecznych nadzorującego FUS. – Koniunktura może się pogorszyć, a wtedy FUS będzie miał jeszcze poważniejsze problemy z niedoborem pieniędzy na renty i inne świadczenia wypłacane z ubezpieczenia rentowego.
Cztery lata temu płaciliśmy 13 proc. składki na ubezpieczenie rentowe, teraz 6 proc. Pracodawca płaci 4,5 proc., pracownik 1,5 proc. Obniżka przygotowana przez rząd PiS wprowadzana była w dwóch etapach: w 2007 i w 2008 roku. W 2007 r. ważne było zmniejszenie pozapłacowych kosztów pracy, liczono, że każdy ubezpieczony będzie miał więcej pieniędzy. – To była metoda podnoszenia płacy bez obciążania funduszu płacy – ocenia Agnieszka Chłoń-Domińczak, ekonomistka z SGH.