Od eleganckich kolacji z przedstawicielami marek rozpoczął się w Paryżu Międzynarodowy Salon Samochodowy, który odbywa się tutaj co dwa lata, naprzemiennie z Frankfurtem.
W tym roku jednak, chyba bardziej, niż było to też w Paryżu cztery lata temu, usłyszymy od producentów nie tylko entuzjastyczne opinie o ich autach, ale i narzekania na sytuację gospodarczą w Europie i nieudolność polityków w rozwiązywaniu problemów gospodarczych.
Do końca sierpnia sprzedaż aut w Europie spadła o 7,1 proc., a w krajach Południa ten spadek sięga przynajmniej jednej piątej. Tym razem na sytuację we Włoszech, Hiszpanii i Portugalii, nie mówiąc o Grecji, narzekają nawet producenci luksusowych samochodów, najbardziej odpornych na kłopoty gospodarki. Ian Robertson, odpowiedzialny w BMW za sprzedaż i marketing, nie ukrywa obaw o sytuację na europejskim rynku i nie pozostawia złudzeń, że szybko się ona nie poprawi. Zatroskany jest także zazwyczaj optymistycznie nastawiony szef Hyundaia na Europę Alan Rushforth, który obawia się dalszego pogorszenia sytuacji.
Przy tym i BMW i Hyundai notują wzrost sprzedaży. W znacznie gorszej sytuacji są francuskie marki – Renault i PSA Peugeot/Citroen, europejska część Forda, Opel Vauxhall czy w dużej mierze uzależniony od rynku włoskiego Fiat. Bo to Europa ciągnie rynki w dół. Dyrektor generalny Fiata Sergio Marchionne mówi krótko: Europa to katastrofa.
Odbudowie rynku nie pomagają ani związkowcy, ani politycy, którzy stawiają na obronę miejsc pracy, a nie na poprawę kondycji branży. Koncernom jest bardzo trudno wyłączyć z produkcji jakąkolwiek fabrykę, obniżać zarobki, nie mówiąc już o cięciu zatrudnienia. Z ostrej restrukturyzacji Opla wycofał się General Motors, Marchionne pod naciskiem rządu negocjuje jakąś formę wsparcia państwa, która byłaby zgodna z unijnymi zasadami konkurencji. Bo żaden rząd nie ma pieniędzy na nowy program dopłat do kupna nowych aut przy złomowaniu starych. Na cięcie zatrudnienia w europejskich fabrykach zdecydował się jednak Ford, który wykorzystuje jedynie 65 proc. mocy.