Wolność gospodarcza w Unii Europejskiej jest coraz bardziej ograniczana, a unijne prawo coraz mocniej ingeruje w procesy rynkowe – ostrzega dr Lüder Gerken, prezes niemieckiego instytutu Centrum für Europäische Politik (Centrum Polityki Europejskiej).
"Rzeczpospolita" wspólnie z CEP oraz fundacją Forum Obywatelskiego Rozwoju rozpoczyna akcję monitorowania jakości unijnego ustawodawstwa. – Naszym zadaniem jest wypracowanie mechanizmu, który pozwoli na ocenę potencjalnych skutków wprowadzenia w życie nowych regulacji – stwierdził prof. Leszek Balcerowicz, były wicepremier i szef rady programowej FOR, podczas wczorajszej debaty w siedzibie "Rzeczpospolitej".
Taka kontrola jest konieczna, gdyż proces powstawania prawa w Brukseli nie jest czytelny dla obywateli Wspólnoty. Z kolei nadmierna restrykcyjność Brukseli często uderza w zasady wolnego rynku.
Ostatnio przekonują się o tym np. Brytyjczycy, którzy toczą pojedynki z protekcjonistycznie nastawionym Michelem Barnierem, francuskim komisarzem odpowiedzialnym za rynek wewnętrzny. Gdy kilka miesięcy temu przedstawicielowi Francji obiecano tę tekę w Komisji, kluczową dla liberalizacji unijnej gospodarki, londyńskie City było przerażone. Świat finansów obawiał się, że pod pretekstem walki z kryzysem gospodarczym Barnier zaproponuje więcej regulacji i więcej wsparcia dla narodowych przedsiębiorstw. Francuz na razie utrzymuje, że będzie inaczej, ale nad Tamizą wciąż mu nie ufają.
- Gdyby Komisja Europejska zaczęła podkopywać zasady jednolitego rynku, to byłby koniec Unii – mówi "Rzeczpospolitej" Philip Whyte, ekspert londyńskiego Centre for European Reform. Z definicji Bruksela musi zająć się dokończeniem dzieła zapisanego w unijnych traktatach: budowy wspólnego rynku. – Faktycznie mamy do czynienia ze swobodnym przepływem towarów. Ale co z usługami i pracownikami? – pyta Whyte.