Niektórzy ekonomiści mówią, że pojawiają się symptomy stagflacji – czyli pogarszającej się koniunktury i rosnących cen. Ale światowa gospodarka mimo to jest w znacznie lepszej kondycji niż w latach 70. XX w., kiedy stagflacja objawiła się w pełnej krasie.
W strefie euro inflacja wynosi 3,1 proc., najwięcej od sześciu lat, w Stanach Zjednoczonych sięga 4,1 proc. i jest najwyższa od dwóch lat. Wpływają na to głównie rosnące ceny surowców rolnych i energetycznych. Podbija je m.in. popyt w Azji. Ale nie tylko. Za rosnącym kursem ropy stoją także konflikty polityczne i ograniczone moce wydobywcze, a w przypadku żywności – ubiegłoroczna letnia susza w Europie Zachodniej i rosnąca popularność biopaliw.
Banki centralne nie bardzo mogą wpływać na ceny surowców. Ale ekonomiści wskazują, że wyższa inflacja przekłada się m.in. na oczekiwania inflacyjne pracowników (czyli przewidywany poziom inflacji) i może prowadzić do większych żądań płacowych. To zaś może się przełożyć na ceny innych towarów niż żywność i energia.
Dlatego Europejski Bank Centralny nie obniża stóp procentowych. Amerykański Fed jest nieco łagodniejszy i w ostatnich miesiącach trzykrotnie zredukował koszty kredytu. Ale i w jego przypadku inflacja może utrudniać dalsze cięcia stóp (chociaż styczniowa obniżka wydaje się już przesądzona).
Wciąż jednak zdecydowana większość ekonomistów wierzy, że światowy wzrost gospodarczy się utrzyma, a ewentualna recesja w USA będzie krótka i przejściowa. – Mówienie teraz o stagflacji to tak, jakby stłuczkę nazwać karambolem – powiedział niedawno ekonomista Citigroup Steven Wieting.