RPP jest od niskiej inflacji – rząd na tej inflacji wisi

Nie znam odpowiedzialnego banku centralnego, który, mając obowiązek dbania o stabilny poziom cen, pozostawałby obojętny na presję inflacyjną generowaną przez wysoki popyt na dobra i usługi — pisze główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu

Publikacja: 10.04.2008 01:55

RPP jest od niskiej inflacji – rząd na tej inflacji wisi

Foto: Rzeczpospolita

Jerzy Osiatyński po raz kolejny dał się poznać jako zdeklarowany przeciwnik podwyżek stóp procentowych przez bank centralny i zwolennik podniesienia celu inflacyjnego NBP („Rz”, 8.04.08). Posługuje się przy tym, z pewną monotonią, zestawem tych samych argumentów. Z grubsza rzecz biorąc, sprowadzają się one do tego, że – zdaniem prof. Osiatyńskiego – rosnąca inflacja w 60, a może nawet 80 procentach jest niezależna od jakichkolwiek działań RPP (wstrząsy o charakterze podażowym w postaci wysokich cen paliw i żywności oraz wzrost cen kontrolowanych). Adresowane do pozostałej, wyraźnie mniejszościowej, popytowej części koszyka CPI podnoszenie stóp jest przedsięwzięciem nieadekwatnym, kosztownym i słabo na dodatek umotywowanym, bo wzrost wynagrodzeń nie wpływa na wzrost konsumpcji, a tym samym nie może mieć znaczenia dla wzrostu inflacji generowanej przez wysoki popyt krajowy.

W zasadzie wszystko, od teoretycznych podstaw szacowania presji inflacyjnej we współczesnej gospodarce po interpretację wstępnych danych statystycznych, którymi posługuje się Osiatyński dla wsparcia swego rozumowania, aż po konkluzje i zalecenia dla polityki monetarnej – budzi mój sprzeciw.

Rekomendacje Osiatyńskiego sprowadzają się do tolerowania przez władze monetarne ujemnych realnych stóp procentowych w sytuacji, gdy:

? dynamika popytu krajowego przewyższa dynamikę PKB,

? wzrost wynagrodzeń przewyższa wzrost wydajności,

? tzw. wage bill (wzrost zatrudnienia plus wzrost funduszu płac), płacony przez pracodawców rośnie o 20 punktów procentowych w ujęciu rocznym,

? jednostkowe koszty pracy podkopujące konkurencyjność gospodarki pną się w górę w tempie 8 – 10 procent.

W połączeniu z wezwaniem do uznania inflacji za zjawisko w zasadzie o charakterze egzogenicznym, na które właściwą reakcją jest podwyższenie progu tolerancji banku centralnego (zmiana celu inflacyjnego na wyższy), uważam za recepty na wpędzenie gospodarki w bardzo głęboki kryzys.

Osiatyński zdaje się przy tym nie dostrzegać, że powodzenie sensownych reform o charakterze podażowym, do których rząd gorąco zachęca (jako nie pierwszy i nie ostatni przecież autor), jest ściśle sprzężone z niskimi oczekiwaniami inflacyjnymi.

Wystarczy postawić pytanie: jak niby rząd ma „wykupić” przywileje skłaniające dotychczas ludzi do wczesnego opuszczania rynku pracy i zastępowania dochodów z pracy dochodami z transferów (czytaj: podatków płaconych przez topniejącą grupę pracujących)? Jak niby parlament ma ograniczyć koszty indeksacji świadczeń, skoro bank centralny zacząłby publicznie ogłaszać swą bezradność i tolerancję dla wysokiej inflacji?

Ambitnym zamiarom zwiększenia podaży pracy w Polsce w tych segmentach rynku, gdzie jest ona na katastrofalnie niskich poziomach, zagrozić może mnóstwo przeszkód: od obiektywnych uwarunkowań po cyniczny polityczny populizm. Jest jednak rzeczą absolutnie pewną, że wszystkie zamiary rządu wywróciłaby właśnie wysoka inflacja.

Co z tego, że – mówiąc anegdotycznie – zdarzyłby się cud, który połączyłby w szlachetnej zgodzie na wykup Karty nauczyciela uwolniony od liberalnego balastu SLD z pozbawionym tego balastu PiS, skoro rachunek za to miałby wynieść nie 6, ale 16 miliardów złotych? A inflacja – precyzyjniej – oczekiwania inflacyjne mają na wysokość tego wykupu wpływ dominujący.

W warunkach wysokiej inflacji rząd będzie zwyczajnie walczył już nie o propodażowe reformy, które tak podobają się i mnie, i Osiatyńskiemu, ale o powstrzymanie destrukcji finansów publicznych, nieuchronne przy wciąż funkcjonującym mechanizmie inflacyjnego generowania budżetowych wydatków. Te wydatki w wymiarze realnym w latach 2009 – 2010 nie mogą przekroczyć maksymalnie 3 procent.

Wysoka inflacja zniszczyłaby nie tylko reputację banku centralnego. Zniszczyłaby też wszystkie plany rządu dotyczące reform na rynku pracy i w sektorze finansów publicznych. W tej sytuacji nawoływanie banku centralnego do podnoszenia celu inflacyjnego wygląda na zachętę do popełnienia seppuku przez całą bez wyjątku klasę polityczną. Tym bardziej że bank tak naprawdę – wbrew twierdzeniom Osiatyńskiego – ma w sprawie inflacji całkiem sporo do powiedzenia.

Zamiast przydługich wywodów proponuję rzut oka na wykres. Obrazuje on rozkład presji inflacyjnej między dwiema podstawowymi kategoriami w koszyku CPI, jakim są dobra i usługi podlegające i niepodlegające wymianie międzynarodowej. Inflacja, jak widać na załączonym obrazku, generowana jest przez kategorię dóbr odciętą od wymiany międzynarodowej. I to wyłącznie na tę kategorię wpływa krajowa polityka monetarna. To, co ledwie zaznaczyło się w kategorii dóbr i usług niepodlegających wymianie pod koniec ubiegłego roku, dziś – choć brak jeszcze ostatecznych danych GUS – powinno nas skłaniać do niewesołej refleksji: inflacja w niektórych składnikach tej części koszyka przekracza już 6 procent.

Nie znam żadnego odpowiedzialnego banku centralnego na świecie, który w takiej sytuacji, mając wpisany do swego statutu obowiązek dbania o stabilny poziom cen, pozostawałby obojętny na presję inflacyjną generowaną głównie przez wysoki popyt na dobra i usługi odcięte od zbawczej możliwości importu dezinflacji z zagranicy.

Impuls popytowy w naszej gospodarce, stymulowany w pierwszej połowie tego roku przez wzrost wynagrodzeń, obniżkę klina podatkowego oraz ustawową indeksację, z perspektywą kolejnej stymulacji już z początkiem roku przyszłego (obniżka PIT), skieruje się również na dobra i usługi niepodlegające wymianie międzynarodowej. Jeśli taki układ relacji makroekonomicznych nie stwarza przestrzeni dla mądrej polityki monetarnej, która stara się wpłynąć na zagregowany popyt, to naprawdę nie mam pojęcia, co w ogóle byłoby jeszcze w stanie skłonić profesora Jerzego Osiatyńskiego do przyznania bankowi centralnemu usprawiedliwionego prawa do podnoszenia stóp procentowych.

Jerzy Osiatyński po raz kolejny dał się poznać jako zdeklarowany przeciwnik podwyżek stóp procentowych przez bank centralny i zwolennik podniesienia celu inflacyjnego NBP („Rz”, 8.04.08). Posługuje się przy tym, z pewną monotonią, zestawem tych samych argumentów. Z grubsza rzecz biorąc, sprowadzają się one do tego, że – zdaniem prof. Osiatyńskiego – rosnąca inflacja w 60, a może nawet 80 procentach jest niezależna od jakichkolwiek działań RPP (wstrząsy o charakterze podażowym w postaci wysokich cen paliw i żywności oraz wzrost cen kontrolowanych). Adresowane do pozostałej, wyraźnie mniejszościowej, popytowej części koszyka CPI podnoszenie stóp jest przedsięwzięciem nieadekwatnym, kosztownym i słabo na dodatek umotywowanym, bo wzrost wynagrodzeń nie wpływa na wzrost konsumpcji, a tym samym nie może mieć znaczenia dla wzrostu inflacji generowanej przez wysoki popyt krajowy.

Pozostało 85% artykułu
Finanse
Polacy ciągle bardzo chętnie korzystają z gotówki
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Finanse
Najwięksi truciciele Rosji
Finanse
Finansowanie powiązane z ESG to korzyść dla klientów i banków
Debata TEP i „Rzeczpospolitej”
Czas na odważne decyzje zwiększające wiarygodność fiskalną
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Finanse
Kreml zapożycza się u Rosjan. W jeden dzień sprzedał obligacje za bilion rubli