Ostatnie dni przynoszą nieustanny spadek wartości rubla, który codziennie traci na wartości 2 – 4 proc. W poniedziałek stracił 4 proc. do dolara i 2,1 proc. do euro. Rano amerykańska waluta kosztowała 36,01 rubla. A jeszcze w piątek pierwszy rosyjski wicepremier Igor Szuwałow zapewniał, że dolar będzie kosztował 36 rubli „za dwa tygodnie”. Wcześniej minister rozwoju gospodarczego Elwira Najbullina ogłosiła, że w tym roku kurs dolara może wynieść 35,1 rubla.

Rubel znalazł się na równi pochyłej w momencie, gdy w ostatnim tygodniu stycznia bank centralny zakończył tzw. sterowaną dewaluację. Polegała ona na określaniu korytarza zmiany kursu, w którego przedziałach rubel mógł się osłabiać. Na podtrzymanie kursu bank Rosji wydawał po około 10 mld dol. tygodniowo.

– Po zachowaniu się rynku widać, że bank centralny nie jest już zainteresowany dalszym umacnianiem rubla – przyznają analitycy spółki inwestycyjnej Renesans Kapitał.

Jednak gwałtowny spadek kursu spowodował, że Bank Rosji znów włączył się do gry. W poniedziałek zwiększył stawki operacji kredytów lombardowych i operacji repo. – To powinno powstrzymać dewaluację. Ograniczając płynność rublową lub czyniąc ją droższą, bank centralny chce wymusić na bankach pozbywanie się kupionych wcześniej walut. Ale na razie dewaluacji nie udaje się zatrzymać ani nawet ustabilizować – oceniał w rosyjskich mediach Aleksandr Potawin, główny analityk firmy Tinvest.

Siergiej Ignatiew, szef Banku Rosji, zlecił szczegółowe kontrole w wybranych bankach z listy 100 największych. Chce ustalić, w jaki sposób instytucje finansowe wydawały otrzymane w grudniu od państwa środki. Miały one służyć podtrzymaniu płynności banków. Teraz bank centralny sprawdza, czy nie zostały wykorzystane do spekulacji na rynku walutowym.