Po bardzo trudnych jak zwykle negocjacjach trwających 17 godzin w Brukseli ministrowie uzgodnili mniejsze limity połowów ryb w 2011 r. na Morzu Północnym i na północnym Atlantyku.
Komisarz Damanaki zaproponowała w listopadzie zmniejszenie o połowę odławiania dorszy na zachód od Szkocji, na Morzu Irlandzkim i w cieśninach między Dania i Szwecją, bo są dowody, że zasobów tych ryb nie mogą odtworzyć się na skutek intensywnej eksploatacji. Ministrowie uznali jednak, że bardziej właściwe będzie zmniejszenie limitów o 25 proc. a nie o 50 proc.
Postanowili więc zmniejszyć połowy dorszy o 20 proc. i łososi o 13 proc., zwiększyli o 22 proc. śledzi i o 15 proc. płastug. Dla ułatwienia negocjacji podzielono akweny na mniejsze strefy i to im przyznawano poszczególne pule. Nie zgodzili się na propozycję zmniejszenia o 15 proc. połowów dorszy w Zatoce Biskajskiej i u brzegów Portugalii, trzymali limit 4023 ton. W nielicznych wyjątkowych przypadkach podwyższyli limity, np. o 5 proc., na abnice i o 15 proc. merlany pospolite u wybrzeży Hiszpanii. Większość limitów wwodzi w życie od 1 stycznia.
W październiku ministrowie zatwierdzili limity dla Bałtyku — połowu śledzi mniejsze o 30 proc., szprot o 24 i łososi o 15 proc.
Od 5 lat ministrowie obniżają limity dla ochrony gatunków ryb, a mimo tego ekolodzy twierdzą, ` że to nadal stanowczo za mało. Spór trwa, bo kraje rybackie argumentują, że ograniczanie połowów np. dorszy wcale nie chroni tego gatunku, bo trawlery łowiące krewetki będą wyrzucać do wody śnięte ryby, aby pilnować limitów. Ekipa komisarz Damanaki uważa z kolei, że 90 proc. zasobów ryb europejskich jest nadmiernie eksploatowane. Organizacje ekologów PEW, Greenpeace i WWF są tego samego zdania i żądają całkowitej zmiany niewłaściwej polityki połowowej.