Republikanom i demokratom nie udało się wciąż dojść do kompromisu w sprawie ustawy budżetowej na rok fiskalny 2011. Administracji Baracka Obamy groziło więc, że w piątek będzie musiała wstrzymać prace. Tego dnia skończyłyby się bowiem pieniądze na dalszą działalność rządu.
Zawieszenie prac administracji nie byłoby wydarzeniem bez precedensu. Do czasowego wstrzymania prac rządu doszło już w 1995 r. Wówczas setki tysięcy pracowników musiały wziąć urlopy bezpłatne, zamknięto parki narodowe, a urzędy wstrzymały dziesiątki operacji – od rozpatrywania wniosków paszportowych poczynając, na wypłacie świadczeń dla weteranów kończąc. Wówczas prezydentem także był demokrata – Bill Clinton.
Tym razem większość polityków po obu stronach politycznej barykady chce jednak uniknąć tego scenariusza. W zdominowanej przez republikanów Izbie Reprezentantów przedwczoraj przegłosowano więc budżet na kolejne dwa tygodnie. A mający większość w Senacie mieli w środę zatwierdzić tę ustawę. Zdecydowali się na to, mimo że ograniczy ona wydatki rządu w okresie do 18 marca o 4 mld dol.
Rzecznik Białego Domu Jay Carney stwierdził, że cięcia w wysokości około 8 mld dolarów w ciągu najbliższych czterech – pięciu tygodni są dla prezydenta Baracka Obamy "akceptowalne". Wezwał jednak kongresmenów, aby zamiast negocjować budżety na kolejne dwa tygodniowe okresy, wypracowali wreszcie kompromis w sprawie budżetu na cały rok fiskalny (kończący się 30 września).
Wyjątkowo zażarty spór republikanów i demokratów o wysokość cięć w budżecie na 2011 roku trwa od kilku miesięcy. Republikanom – którzy listopadowe wybory parlamentarne wygrali głównie dzięki obietnicy ograniczenia wydatków rządowych – udało się już nawet przegłosować w Izbie Reprezentantów poprawki do budżetu wprowadzające cięcia w wysokości 61 mld dolarów. Biały Dom zagroził jednak wówczas wetem.