W budżecie każdego resortu znalazły się pieniądze na specjalne wydatki związane z prezydencją, w Brukseli powstawała okazała siedziba dla polskich urzędników, a w Warszawie organizowano wystawną fetę na otwarcie prezydencji.
Tuż przed pierwszym lipca minister Jacek Rostowski spotkał się z dziennikarzami, aby podzielić się swoimi przemyśleniami na temat przewodzenia i naszej roli w Unii, jaką możemy odegrać w ciągu tych sześciu miesięcy. Zapewniał, że choć kraj, który przewodzi przez pół roku wspólnocie niewiele tak naprawdę ma do powiedzenia, to z nami wiąże się duże nadzieje. Pomiędzy wierszami można było odczytać, że liczy na odegranie znaczącej roli, choćby z uwagi na fakt, że jako jedyny kraj we wspólnocie przeszliśmy suchą nogą przez kryzys. Teraz kiedy strefa euro przeżywa poważne problemy, doświadczenia "zielonej wyspy" mogłyby okazać się bezcenne. Na potwierdzenie swych nadziei Rostowski nie musiał długo czekać, już ósmego lipca resort doniósł na swych stronach, że nasz minister został zaproszony przez Jean-Claude Junckera na spotkanie eurogrupy. Odtrąbiono sukces! Po raz pierwszy minister z kraju nie należącego do strefy euro weźmie udział w rozmowach państw unii walutowej i to nie byle jakich rozmowach - ważyły się losy Grecji. Już następnego dnia było jednak wiadomo, że było to przedwczesne. Główne mocarstwa strefy nie chcą przy stole Rostowskiego.
Kubeł zimnej wody okazał się lodowaty. Niestety może się okazać, że takich zimnych pryszniców czeka nas więcej.
Premier ostentacyjnie stwierdza, że Polska, jako kraj przewodniczący w tym półroczu Radzie UE, może uczestniczyć w spotkaniach Eurogrupy, gdy ta będzie potrzebowała pomocy prezydencji. - Lepiej by było dla grupy euro, gdyby chciała z prezydencją współpracować w sposób permanentny, ale jeśli nie ma tego typu zapotrzebowania, nie będziemy tych drzwi na silę wyważać - powiedział po czwartkowym szczycie eurogrupy premier.
Tak naprawdę jednak dotąd takiego precedensu nie było. Prezydencja naszych poprzedników Węgrów przebiegła cicho, spokojnie, bez skandali, bo Węgrzy szybko weszli w swoją rolę i grzecznie wypełniali obowiązki, jakie im Bruksela wyznaczyła. Bo prezydencja to przede wszystkim obowiązki, a nie przywileje. Do kraju przewodniczącego Unii należy organizowanie jej pracy, przygotowywanie spotkań, co najwyżej może przy tym starać się przesuwać akcenty z jednych spraw na inne i proponować tematy, warte poruszenia. Nie odgrywa pierwszych skrzypiec, raczej pracuje w pocie czoła w tle, aby cały mechanizm zwany europejską wspólnotą pracował bez zgrzytów.