Rz: EBOR istnieje od 20 lat. Od 18 lat, czyli od prezydentury Jacguesa de Larosiere słyszymy o „dojrzewaniu", czyli wycofywaniu się EBOR z krajów, które dobrze sobie radzą. Czy sądzi pan, że takie kraje, jak Polska rzeczywiście nadal potrzebują pomocy banku?
THOMAS MIROW: Moim zdaniem kryzys dowiódł, że transformacja wcale nie była tak głęboka i tak szybka, jak się wydawało wcześniej. Jeśli weźmiemy pod uwagę niektóre branże w Polsce, jak np energetykę, widzimy tu nadal dziedzictwo dawnych czasów i dystans w porównaniu z krajami lepiej rozwiniętymi. Tutaj jest potrzebne długotrwałe finansowanie. Tymczasem właśnie z powodu kryzysu, odczuwalny jest brak kapitału czy to po stronie finansów publicznych, czy też ze strony prywatnej. Dzisiaj finansowanie długoterminowe jest trudno dostępne. To dowód, że w niektórych dziedzinach gospodarki nasze wsparcie jest pożądane.
Przy tym Polska nie zdołała jeszcze dojść do energy mix charakterystycznego dla krajów rozwiniętych. Udział węgla a wraz z nim emisja CO2 jest nadal wysoka. Istniejące elektrownie nie są wydajne, potrzebne jest również modernizacja sieci przesyłowych. Cały sektor jest niedoinwestowany.
Czy oprócz energii są jakieś inne dziedziny naszej gospodarki, gdzie pana zdaniem obecność EBOR byłaby pożądana?
Łącznie w tym roku zamierzamy zainwestować w Polsce przynajmniej 500-600 mln euro. Oprócz energetyki ważny jest dla nas sektor finansowy. Mam tu na myśli dalsze pogłębienie rynku kapitałowego, tak aby możliwe było długoterminowe finansowanie dostępne dla firm małych i średnich. Nadal jest też miejsce dla nas w finansowaniu rozbudowy infrastruktury publicznej, której brak jest polską bolączką, zwłaszcza na wschodzie kraju. Jesteśmy i będziemy nadal zaangażowani w polskim sektorze bankowym. Tutaj Polska zrobiła ze swojej strony bardzo wiele, wyciągnęła odpowiednie wnioski ze swoich słabości i z kryzysu na rynku finansowym i to zanim przyszedł ten w 2008 roku.