Debata ta wydawała się zamknięta od lat 90-tych, gdy wśród banków centralnych upowszechniła się polityka bezpośredniego celu inflacyjnego (BCI). Choć może on być wyrażony jako konkretna liczba (jak np. w Wielkiej Brytanii i Szwecji), liczba wraz z dopuszczalnym przedziałem odchyleń (Kanada i Polska) lub sam przedział (Nowa Zelandia), różnice te w praktyce nie mają znaczenia. Banki, które wyrażają cel jako pasmo, z reguły starają się bowiem utrzymać inflację na poziomie odpowiadającym jego środkowi. W efekcie, w większości państw stosujących strategię bezpośredniego celu inflacyjnego wynosi on około 2 proc. W Polsce jest to 2,5 proc. Dlaczego tyle, a nie np. zero lub 10 proc.?

Jedno z uzasadnień – przytaczane m.in. przez Bank Kanady – to brak precyzji indeksów inflacyjnych. Mierzony nimi wzrost cen zawyża ich rzeczywistą dynamikę o 1–2 pkt proc. Ustalenie celu na poziomie 2 proc. może więc oznaczać, że faktycznie poziom cen utrzymuje się na stałym poziomie. Gdyby banki centralne starały się utrzymywać zerową inflację, jej fluktuacje powodowałyby, że w gospodarkach często dochodziłoby do deflacji. A zjawisko to może być bardziej niebezpieczne dla stabilności gospodarczej niż inflacja.

Innym argumentem na rzecz niezerowej dynamiki cen jest to, że może ona „oliwić tryby gospodarki". Jest to efekt tego, że ludzie ulegają tzw. iluzji pieniądza. Powoduje ona, że nawet w okresach dekoniunktury pracownicy niechętnie godzą się na cięcia nominalnych płac. W warunkach dodatniej dynamiki cen pracodawcy mogą obniżyć im realne (skorygowane o inflację) płace, wstrzymując się od podwyżek wynagrodzeń nominalnych.

Wszystkie te argumenty uzasadniają jednak też wyższą inflację niż 2 proc. Według głównego ekonomisty MFW Oliviera Blancharda, społeczne koszty inflacji także nie wzrosłyby mocno, gdyby wynosiła ona np. 4 proc. Najczęściej w tym kontekście mowa o tzw. kosztach zdartych zelówek (niewygody związane z utrzymywaniem małych zasobów gotówki w celu ochrony pieniędzy przed utratą siły nabywczej) oraz kosztach zmiany menu (wydatki związane z koniecznością drukowania nowych cenników).

Przesłanką na rzecz utrzymywania inflacji na poziomie około 2,5 proc., a nie np. 10 proc., może być to, że istnienie rozwiniętego i sprawnie funkcjonującego procesu pośrednictwa finansowego (przekazywania pieniędzy z kieszeni oszczędzających do kieszeni pożyczających) jest uważane za ważny czynnikiem wzrostu gospodarczego. Tymczasem temu procesowi wysoka inflacja przeszkadza, bo obniża stopę zwrotu z kapitału i motywację do oszczędzania i inwestowania.