Wojna walutowa to termin, który w ostatnich latach zyskał ogromną popularność, a słyszymy o nim coraz częściej. Określenie to zostało ukute w 2010 r. przez Guido Mantegę, brazylijskiego ministra finansów. Ostrzegał on wówczas, że wiele państw będzie starało się wyjść z kryzysu, osłabiając kurs swojej waluty, tak by uczynić swój eksport atrakcyjniejszym.
Nie jest to nowa strategia, w ten sposób wychodziły z wielkiego kryzysu lat 30. m.in. Wielka Brytania i Japonia. Efektem jest polepszenie konkurencyjności własnej gospodarki względem innych państw, więc czasem jest ona nazywana również strategią „zubożania sąsiada". W zglobalizowanej gospodarce takie działania siłą rzeczy wywołują ogromne kontrowersje i mogą prowadzić do wzrostu protekcjonizmu w światowym handlu i do serii konkurencyjnych dewaluacji dokonywanych przez wiele państw. Ta seria dewaluacji to właśnie wojna walutowa sensu stricto.
Mijają trzy lata, odkąd brazylijski minister dał światu termin „wojny walutowe", a obawy przed ich wybuchem nie zmalały. Przyczyniły się do tego działania banków centralnych z USA i Japonii. Oba starają się pobudzić gospodarkę za pomocą ilościowego luzowania polityki pieniężnej. Fed ogłosił na jesieni zeszłego roku „nieskończone QE", czyli comiesięczny skup papierów wartych 85 mld dol. – Decyzja amerykańskiej Rezerwy Federalnej o trzeciej rundzie luzowania polityki pieniężnej (QE3) znowu rozpali wojny walutowe. Japońskie firmy skarżyły się wcześniej na niekorzystny kurs wymiany. Jeśli słabszy dolar doprowadzi do zaostrzenia konkurencji na rynkach eksportowych, to również Brazylia będzie musiała podjąć działania zmierzające do ograniczenia siły reala – mówił we wrześniu zeszłego roku Mantega.
Do japońskiej reakcji rzeczywiście doszło. Bank Japonii, uginając się pod politycznymi naciskami, podwyższył na początku 2013 r. cel inflacyjny z poziomu 1 do 2 procent (w kraju, w którym panuje deflacja, oznacza to zwiększone wysiłki mające na celu osłabienie narodowej waluty). Jednocześnie zwiększona została miesięczna skala skupu aktywów przez bank centralny. – Widzimy już przypadki, np. na Węgrzech i w Japonii, gdzie nowe rządy mocno angażują się w politykę banków centralnych, domagając się luźniejszej polityki pieniężnej i zagrażając autonomii banku centralnego. Konsekwencją tego może być polityzacja kursów wymiany walut i seria dewaluacji mających zwiększyć konkurencyjność gospodarek, czego jak dotąd szczęśliwie uniknęliśmy – ostrzegał w styczniu Jens Weidmann, prezes Bundesbanku.
Do wybuchu wojny walutowej na pełną skalę jednak nie doszło. Komunikat z ostatniego, lutowego szczytu G20 w Moskwie zawierał co prawda wiele słów poświęconych rynkowi walutowemu, ale nie znalazło się w nim wyraźne potępienie Japonii za działania nakierowane na osłabianie jena. Szef Fedu Ben Bernanke oraz dyrektor wykonawcza Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde stwierdzili wówczas, że ryzyko wybuchu wojen walutowych jest przesadzone.