Czas skończyć z sytuacją, w której państwa strefy euro ponoszą finansowe skutki polityki prowadzonej przez innych jej członków, choć nie mają na nią żadnego wpływu. Taki postulat w dyskusjach na forum UE pojawiał się od wielu lat, ale dopiero teraz prawdopodobne jest przyjęcie konkretnych rozwiązań.
By zapobiec zjawiskom szkodzącym całej eurostrefie, Komisja Europejska chce wykorzystać starą metodę kija i marchewki. To na niej opiera się proponowany przez Brukselę Instrument na rzecz konwergencji i konkurencyjności. Ten nowy mechanizm „wymuszania" reform obejmowałby umowę pomiędzy państwem członkowskim a Unią, wskazującą zakres pożądanych zmian, oraz pomoc finansową mającą złagodzić ich skutki. Uzupełnieniem instrumentu byłaby procedura uprzedniej (ex ante) koordynacji wszelkich istotnych reform wprowadzanych przez danego członka eurostrefy.
Umowa między Unią a państwem członkowskim miałaby dotyczyć reform „służących eliminacji kluczowych słabości" danego kraju, negatywnie wpływających na sytuację innych państw eurostrefy. Każda umowa byłaby zatwierdzana przez Radę UE, która mogłaby zaproponować jej modyfikację, oraz parlamenty krajowe. Państwa, które zawrą umowy, mogłyby liczyć na wsparcie finansowe. Komisja nie rozstrzyga jednak, skąd Unia brałaby na to środki i w jaki sposób byłyby one wypłacane.
Instrument na rzecz konwergencji i konkurencyjności nie budzi entuzjazmu niezależnych ekspertów. Niemieckie Centrum für Europäische Politik zauważa, że umowy w sprawie reform nie miałyby charakteru prawnie wiążącego. Co więcej, jest niemal pewne, że część porozumień dotyczyłaby reform, które byłyby wprowadzone również bez wsparcia UE. Nie da się też wykluczyć niebezpieczeństwa, że część zmian byłaby odraczana tylko po to, by zmusić Unię do udzielenia pomocy.
Opinia dla „Rz"
Kamil Pruchnik ekspert FOR, konsultant BŚ