Unijny szczyt 19–20 grudnia ma zająć się reformami wzmacniającymi zarządzanie gospodarcze w strefie euro. Jedną z nich jest drugi etap unii bankowej. Po zaakceptowanym już przez rządy wspólnym nadzorze, który ruszy w Europejskim Banku Centralnym w listopadzie 2014 roku, teraz przedmiotem debaty jest wspólny mechanizm uporządkowanej likwidacji banków.
– Pracuję nad kompromisem i myślę, że do świąt uda nam się go wypracować. Są dwie opcje skrajne: europejski fundusz federalny lub sieć funduszy narodowych. Trzeba poszukać czegoś pośredniego – powiedział Michel Barnier, unijny komisarz rynku wewnętrznego i instytucji finansowych. Mechanizm jest teoretycznie planowany dla strefy euro, ale kraje spoza mogą dołączyć.
Jednym z problemów do rozwiązania jest właśnie finansowanie. Na poziomie europejskim może się tym zająć Europejski Mechanizm Stabilności, ratujący obecnie kraje strefy euro i przez nie gwarantowany. Polska, chcąc uczestniczyć w nowym mechanizmie bankowym, musiałaby więc w jakiś sposób dołączyć do EMS. Jak pisaliśmy już w „Rz", szef tej instytucji Klaus Regling uważa, że jest to możliwe, i opracował propozycje prawne. Drugim problemem dla Polski jest model zarządzania (podział głosów w hipotetycznej sytuacji, gdy nowa instytucja decyduje o upadłości banku międzynarodowego).
KE zaproponowała, żeby zarząd nowego mechanizmu uporządkowanej likwidacji banków składał się na stałe z prezesa i wiceprezesa oraz przedstawicieli EBC i KE w roli obserwatorów. Każdorazowo w procesie decyzyjnym dotyczącym danego banku uczestniczyliby przedstawiciele nadzorów narodowych z krajów działania. Bruksela zaproponowała, żeby kraj siedziby banku miał 1 głos, a kraje goszczące – w sumie również 1 głos. To oznaczałoby, że Polska jako kraj goszczący zagraniczne banki nie byłaby w procesie decyzyjnym równa krajom pochodzenia tych banków. Ale np. w sytuacji, gdy bank działa w Polsce, Czechach i na Słowacji – nasz nadzorca miałby 1/3 głosu. Polscy dyplomaci przekonywali, że każdemu krajowi należy dać 1 głos. KE nie przewiduje jednak takiej możliwości.
– Musi być równowaga głosów gospodarza i krajów goszczących. Jeśli to zmienimy, to trzeba zmienić całą filozofię, w której liczy się przede wszystkim interes europejski – mówi „Rz" Barnier. I zapewnia, że jeśli decyzja będzie przewidywała użycie pieniędzy z narodowego budżetu, to dany kraj będzie miał prawo weta. Jak się nieoficjalnie dowiadujemy, dyskusje na ten temat trwają i możliwa jest niewielka zmiana, np. przyznanie w sumie krajom goszczącym 1,5 głosu. – Ale danie każdemu z nich po 1 głosie jest absolutnie wykluczone – mówi nieoficjalnie urzędnik biorący udział w pracach nad nowym prawem.