Ostrochovsky debiutował w 2015 r. filmem „Koza", inspirowanym historią słowackiego boksera, który wraca na ring, by zarobić na rodzinę i nie dopuścić do aborcji, którą rozważa jego partnerka. Reżyser był też współtwórcą „Aksamitnych terrorystów" o trzech obywatelach Czechosłowacji, którzy planowali zamachy na komunistyczny reżim Husaka.
Najnowszy film, który objechał światowe festiwale i zdobył dla reżysera nagrodę w Valladolil, można uznać za brakujące ogniwo opowieści o polskim Kościele. Mamy heroiczne fabuły o błogosławionym Wyszyńskim i świętej Faustynie, o męczeństwie Jerzego Popiełuszki, „Kler" o degrengoladzie hierarchów oraz średniego i starszego pokolenia księży, a także „Boże Ciało" – o tym, jak może wyglądać kościelna posługa. Są wreszcie dokumenty Sekielskich o pedofilii. Słowacki reżyser uchwycił sytuacje, gdy w Kościele rodzi się zgoda na zło i selekcję negatywną.
Warto podkreślić, że operujący czarno-białymi kadrami film, w którym więcej niż dialogi znaczą niedopowiedzenia, a jeszcze więcej cisza i milczenie – przypomina „Idę" Pawła Pawlikowskiego. Wspólnych punktów jest więcej: to Rebecca Lenkiewicz, współscenarzystka „Idy" i „Sług".
Opowieść o dwóch chłopcach, którzy pragną zostać księżmi, zaczyna się idyllicznie od błogosławieństwa proboszcza. Poleca ich przyjacielowi z seminarium w Bratysławie, pełniącego ważną funkcję. Dramat, jaki czeka młodych ludzi, odsłania się wraz ze zdarciem opakowania flaszki, którą przekazują od proboszcza nowemu patronowi: on już pić nie może. Ale przyszłym klerykom polewa. Rektor płucze usta koniakiem i wypluwa siostrze zakonnej na tacę, by już w samotności rozkoszować się nikotyną. Diabeł tkwi w szczegółach.
Demaskatorska siła filmu nie dotyka obyczajowości. Kierownicy duchowi kontrolują kleryków, by nie brali udziału w odbudowie niezależnego Kościoła. Mamy męczennika służby bezpieczeństwa, inwigilację seminarzystów poprzez spowiedź, strajk głodowy oraz pacyfikację niepokornych przez powołanie do wojska.