Martin Scorsese – jeden z najwybitniejszych amerykańskich reżyserów – kocha filmy. To oczywiste. Jednak ma w życiu jeszcze jedną miłość – muzykę. – Zawsze mi towarzyszyła – podkreśla w wywiadach. – Muzyka powoduje, że powstają w mojej głowie gotowe obrazy. Dzięki temu wiem, jak nakręcić daną scenę i gdzie postawić kamerę.

Po raz pierwszy odkrył siłę muzyki w filmie jako siedmiolatek. – W telewizji pokazywali wtedy często „Myszy i ludzi” ze ścieżką dźwiękową Aarona Coplanda. Zachwyciło mnie to, jak Copland wykorzystał ją w filmie, choć nie wiedziałem jeszcze, że muzykę można oddzielić od obrazu. Dla mnie to była jedność. I to było piękne.

Mały Marty uwielbiał także musicale. Dziecięca pasja zaowocowała po latach filmem muzycznym „New York, New York”. To był hołd Scorsese dla ukochanego kiedyś gatunku.

Z młodzieńczych lat pozostał mu również sentyment do kompozycji Bernarda Herrmanna. Panowie spotkali się przy realizacji „Taksówkarza” – Herrmann był autorem ścieżki dźwiękowej do filmu. Scorsese współpracował też z innym słynnym kompozytorem, Elmerem Bernsteinem.

W dokumencie „Emocje poprzez muzykę” reżyser opowiada o swoich muzycznych pasjach. Jego wypowiedzi są bogato ilustrowane fragmentami filmów.