W 2007 roku w Stanach Zjednoczonych pojawiła się fala filmów o konsekwencjach okupacji Iraku i walki z terroryzmem. Stopniowo docierają także na nasze ekrany. Mogliśmy już oglądać m.in. "Cenę odwagi", "Transfer", "Ukrytą strategię" i "Królestwo". Jednak żaden z nich nie analizował dogłębnie kosztów psychicznych i moralnych, jakie z powodu wojennego zaangażowania ponosi Ameryka. Filmy zamieniały się w moralizatorskie wykłady o obywatelskich powinnościach i patriotyzmie ("Ukryta strategia"), schematyczne kino sensacyjne ("Królestwo", "Transfer") lub suche paradokumenty ("Cena odwagi"). Dopiero obraz Haggisa wnikliwie opisuje sytuację, w jakiej znalazł się kraj. "W dolinie Elah" przepełnia ból, cierpienie. Emocjonalną siłę daje mu przede wszystkim gra Tommy'ego Lee Jonesa.
Aktor wciela się w Hanka. Emerytowany sierżant armii, weteran z Wietnamu, stara się rozwikłać zagadkę zniknięcia syna Mike'a, który nie pojawił się w jednostce po przylocie z irackiej misji. Podczas prywatnego śledztwa, w którym pomaga Hankowi ambitna policjantka (Charlize Theron), ojciec odkrywa przerażającą prawdę – Mike został zamordowany.
Źródłem tragedii w filmie Haggisa jest trauma, jaką przeżywa ojciec z powodu śmierci syna. Jones gra bardzo oszczędnie, ale w ten sposób kumuluje wewnętrzne napięcie. Gdy Hank pozna przyczyny morderstwa, jego świat się załamie.
Zasady, w które wierzył – honor, wychowawcza rola armii, hartowanie ducha na polu walki w starciu z jasno określonym wrogiem – nie przystają do rzeczywistości po 11 września.
Haggis sugeruje, że to jest problem całej Ameryki. Sytuację kraju wyraża metafora zawarta w tytule. W dolinie Elah Dawid pokonał Goliata. Wystarczył spryt i przezwyciężenie strachu, żeby dobro zwyciężyło zło. Biblijna przypowieść opiewała bohaterski czyn, wskazywała na wyższość moralną zwycięzcy nad pokonanym. Tymczasem reżyser pokazuje, że współczesnej wojny nie da się opisać w tych kategoriach. Jest brudna, niejednoznaczna. Niszczy elementarne wartości. Ludzie, którzy z niej wracają, są zakażeni złem, zezwierzęceni. A społeczeństwo nie umie im pomóc. Nie pojmuje ich dramatu, bo nie zdaje sobie sprawy z istoty koszmaru, jaki młodzi żołnierze przeżywają z dala od domu.