„Sztuka płakania” duńskiego debiutanta Petera Schonaua Foga otrzymała w zeszłym roku nagrodę za scenariusz na Warszawskim Festiwalu Filmowym. To znakomicie skonstruowany dramat, w którym tragedia nieoczekiwanie zostaje zderzona z groteskowym humorem.
Reżyser odsłania chory świat rodziny żyjącej w latach 70. na jutlandzkiej prowincji. Wkracza w sferę tabu, ale nie po to, by epatować drastycznością tematu lub sensacyjną atmosferą. Chce głębiej zrozumieć problem, uchwycić mechanizm, który najpierw prowadzi do rodzinnej tragedii, a potem sprawia, że wszyscy spychają ją poza świadomość.
Jak mu się ta sztuka udała? Opowieść oglądamy z perspektywy 11-letniego Allana (Lorenzen). Chłopczyk komentuje zdarzenia, ale jest zbyt mały, by zrozumieć ich sens, pojąć rozgrywający się na jego oczach dramat. A ten odbywa się zawsze wedle tego samego scenariusza.
Ojciec Allana (świetny Asholt), żałosny kabotyn, wpada w histerię. Grozi, że się zabije. Zmęczona matka (Hedelund) ma dość. Bierze tabletkę na sen i idzie spać. Problem z głowy.
Jak uszczęśliwić ojca? Kochający go Allan zna tylko jeden sposób. Prosi starszą siostrę Sanne (Kolbech), by pocieszyła tatę. Nie wie, na czym ta pociecha polega. Instynktownie rozumie tylko, że potem ojciec czuje się lepiej. A Sanne spełnia te prośby, bo w przeciwnym razie ofiarą stałby się brat.