Od filmu historycznego zwykło się żądać prawdy. Widzowie oczekują w kinie albo potwierdzenia własnych wyobrażeń o przeszłości, albo odkrycia nowej perspektywy widzenia dziejów, którą zaaprobują lub odrzucą. Filmowcy, mając świadomość trudności, bronią się, uciekając w przygodę. Gorzej, gdy podstawą projektu jest zamówienie propagandowe. A jak dotąd do skarbnicy arcydzieł kina trafiły tylko dwa filmy zrealizowane z politycznej inspiracji: Sergiusza Eisensteina "Aleksander Newski" (1938) i "Iwan Groźny" (1944 – 1945), o reszcie dawno zapomniano.
W 2004 r. ówczesny prezydent Rosji Władimir Putin ogłosił 4 listopada świętem państwowym nazwanym Dniem Jedności Narodowej. Zastąpiło ono fetowany przez dziesięciolecia 7 listopada związany z rocznicą bolszewickiej rewolucji. Nowe święto miało upamiętnić wypędzenie z Moskwy wojsk polskich i litewskich w 1612 r. By jego ideę i historyczne tło szerzej rozpropagować, Federalna Agencja ds. Kultury i Kinematografii złożyła, wykładając miliony dolarów, zamówienie na film u Nikity Michałkowa jako producenta. Ten powierzył reżyserię doświadczonemu Władimirowi Chotinience, który nie ukrywał w wywiadach, że jego zadaniem jest ukazanie w historycznym kostiumie sytuacji po rozpadzie ZSRR. Tak jak 400 lat wcześniej, podczas Wielkiej Smuty, pod rządami Jelcyna Rosja pogrążyła się w anarchii i uległa zachodnim wpływom.
Takie obciążenia polityczne nie mogły się nie odbić negatywnie na efekcie końcowym. "Rok 1612" to zrealizowany z inscenizacyjnym rozmachem, efektowny wizualnie, ale płaski i nachalnie dydaktyczny film o niechęci do obcych i potrzebie silnego władcy. Scenarzysta Arif Alijew tam, gdzie było mu wygodnie, opierał się na faktach, ale częściej puszczał wodze fantazji. Wykorzystał też z jednej strony motywy z rosyjskich bajek ludowych i wierzeń prawosławnych, z drugiej zaś – odwołał się do poetyki zachodniego fantasy.
Ten stylistyczny miszmasz działa często wbrew intencjom twórców, łatwo się pogubić w śledzeniu akcji. Czy pojawiający się raz po raz w wizjach bohaterów jednorożec z długą białą grzywą jest symbolem wielkiej, niezawisłej Rosji, a cierpiący niewygody, ale znający przyszłość starzec to uosobienie mocy i trwałości prawosławia? Potwierdzałaby to finałowa scena z ich udziałem. Głównym wątkiem jest historia sadomasochistycznego związku liczącego na objęcie rosyjskiego tronu polskiego hetmana (Michał Żebrowski) z Ksenią Godunową (Wioletta Dawydowskaja), córką ostatniego prawowitego cara Rosji. Jego przeciwnikiem jest pańszczyźniany chłop Andriejka (Piotr Kisłow), od dzieciństwa zakochany w Kseni. Dla niej gotów jest na każde szaleństwo. Z czasem jednak potyczki o kobietę zamieni w walkę o wolność Rosji, co na ekranie zaistnieje efektownymi, choć często bardzo krwawymi scenami batalistycznymi (polska husaria przed walką wygląda wspaniale) i pirotechnicznymi.
Atutem filmu jest, z wyjątkiem głównej roli kobiecej, aktorstwo. Na pochwały zasługuje szczególnie Michał Żebrowski za przekonujące wykreowanie czarnego charakteru o skomplikowanej psychice. Człowieka pełnego sprzeczności, z jednej strony opętanego wizją przejęcia władzy nad Rosją i instrumentalnie traktującego kobietę, która może mu w tym pomóc, z drugiej zaś – mężczyzny czułego i zakochanego.