Razem ze Stanleyem Kwanem i Eddiem Fongiem Wong Kar-wai należy do tzw. drugiej fali twórców Hongkongu. Ich sposób widzenia świata ukształtowała kosmopolityczna metropolia, w której przywieziona z Chin tradycja mieszała się z zachodnią nowoczesnością i stylem życia. Mieli także świadomość, że dojrzałe lata spędzą w mieście należącym już nie do kolonii brytyjskiej, lecz do Chin.
Ta niepewność jutra zaważyła na sztuce Wonga Kar-waia, wyrobiła w nim przekonanie, że wszystko się kiedyś kończy, zmusiła do poszukiwania własnej tożsamości, refleksji nad przemijaniem, do obsesyjnego zatrzymywania wspomnień.
Wong Karwai w 1980 roku skończył wydział grafiki na politechnice i podjął w telewizji pracę scenarzysty. Osiem lat później zadebiutował jako reżyser filmem "Płyńcie łzy moje". Potem były "Dni szaleństwa" (oba filmy pokaże Ale Kino!), następnie "Popioły czasu", głośne "Chungking Express", gdzie dwóch policjantów zakochiwało się w tajemniczej kobiecie, "Upadłe anioły", "Happy Together", wreszcie sensacja roku 2000 – "Spragnieni miłości" – i "2046". Te filmy tworzą jedną opowieść, czasem nawet połączoną przez tych samych bohaterów. Pisarz, który zakochiwał się w mężatce w "Spragnionych miłości", pojawiał się w "2046". Powracali też aktorzy Tony Leung, Maggie Cheung, Gong Li.
Kina Kar-waia nie trzeba dokładnie analizować. Lepiej je poczuć, poddać się jego nastrojowi i rytmowi, kontemplować przepiękne zdjęcia (bardzo długo Kar-wai współpracował z innym poetą ekranu Chistopherem Doyle'em). To pozornie egzotyczne kino może się nam wydać bliskie. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość stanowią tu integralną całość, mieszają się, bolą tak samo. Bohaterowie tęsknią za miłością, ale jest ona wiecznie niespełniona, przychodzi za późno albo za wcześnie, rozmienia się na drobne. Pozostaje izolacja, samotność, mijanie się w zgiełku wielkiej metropolii.
Wong Kar-wai kręci filmy bardzo długo.
– Kino jest rodzajem moje-go wewnętrznego pamiętnika – mówi. – Dlatego ewoluuje razem ze mną. Są reżyserzy, którzy przed zdjęciami muszą mieć wszystko rozpisane, rozrysowane, dopięte na ostatni guzik. Ja tego nie uznaję. Czasem, w trakcie pracy, mój film zaczyna żyć własnym życiem.