W tę postać wcielił się Tom Cruise, kontrowersyjny supergwiazdor, którego pojawienie się na ekranie wciąż jeszcze gwarantuje zainteresowanie filmem. Marketingowo – sukces, artystycznie – klęska.
Specjaliści zrobili wszystko, by upodobnić Cruisa do Stauffenberga, ale skończyło się na zewnętrznym podobieństwie. Mundur Wehrmachtu leży na nim jak ulał, przepaska na lewym oku dodaje tajemniczości, ale to nie tłumaczy charyzmy, jaką musiał być obdarzony pierwowzór. Człowiek, który potrafił generałów przekonać do swoich racji i w końcowej fazie operacji przejąć dowództwo. Przewagi postaci wykreowanej przez Cruise’a na ekranie nic nie tłumaczy.
W „Walkirii” poznajemy Stauffenberga w 1943 r. w Tunezji, gdy w dzienniczku wypisuje obrazoburcze uwagi o Hitlerze. O tym, co go doprowadziło do takich poglądów, twórcy milczą. Pokazują natomiast, że w rezultacie pogawędki z generałem nie zauważył alianckiego nalotu i wylądował w szpitalu bez lewego oka, prawej dłoni i dwóch palców lewej.
Zostaje oficerem sztabowym armii rezerwowej – skupisku przeciwników Hitlera. Mimo niższej rangi wyrasta na przywódcę. Dlaczego? Tego z ekranu też się nie dowiemy. Ponieważ jego funkcja umożliwia mu dostęp do Hitlera, decyduje się na samodzielne przeprowadzenie zamachu.
Najciekawsze są sceny, gdy przekonany o powodzeniu zamachu Stauffenberg wraca do Berlina, a jego wspólnicy – biurokraci w mundurach – boją się działać, czekając na oficjalne komunikaty. Sytuacja jak z prawdziwego thrillera. Choć znamy zakończenie tej historii, przez chwilę udaje się twórcom nas oszukać: a może im się uda...