Filmowa Rosja to już nie tylko car Nikita Michałkow czy jego brat Andriej Konczałowski. Nie tylko Paweł Łungin, którego filmy od lat trafiają na wielkie festiwale, czy Aleksader Sokurow zadziwiający swoim niepowtarzalnym stylem i spojrzeniem na historię. W rosyjskim kinie pojawiły się nowe nazwiska.
Pokolenie 40-latków zaakceptowało istnienie rynku filmowego i nauczyło się robić kasowe przeboje. Wschodnioeuropejskie odpowiedniki "Matriksa" ("Straż nocna" i "Straż dzienna" Timora Bakmambetowa), ekranizacje prozy Borysa Akunina ("Gambit turecki" Dżakina Fajzijewa, "Radcy stanu" Filipa Jankowskiego), thrillery przypominające "Ściganego" ("Ucieczka" Igora Konczałowskiego), parodie kina gangsterskiego ("Ciuciubabka" Aleksjeja Bałabanowa), a nawet kino wojenne w amerykańskim stylu ("9. kompania" Fiodora Bondarczuka) gromadzą w rosyjskich kinach miliony widzów.
– To filmy dla żołądka, nie dla szarych komórek – mówi krytyk filmowy Wiktoria Biełopolskaja. Nie wolno jednak ich lekceważyć. Boom filmowy sprawia, że producenci wysupłują pieniądze na obrazy artystyczne.
[srodtytul]Rozliczenia wojenne [/srodtytul]
Rosjanie stale rozliczają się z II wojną światową. Inaczej niż kiedyś. Nie proponują wzruszających opowieści o osieroconych dzieciach i przegranych bohaterach. Robią filmy mocne, polityczne. W "Pierwszym po Bogu" Wasilija Cziginskija na zasłużonego dowódcę łodzi podwodnej wracającego po bitwie czeka w porcie NKWD.