Kto nas obroni przed herosami?

Superbohaterowie przestali budzić zaufanie. W piątek do kin wchodzą „Watchmen: Strażnicy”. W adaptacji znakomitego komiksu Alana Moore'a herosi są wypalonymi, niezrównoważonymi psychicznie, mścicielami

Publikacja: 04.03.2009 10:06

Kto nas obroni przed herosami?

Foto: materiały prasowe

Dziś Ameryka i świat szukają sposobów wyjścia z kryzysu. Dotychczas kultura popularna miała na niego prostą, ale skuteczną metodę: zwykle w przezwyciężaniu różnych zagrożeń sprawdzali się superbohaterowie. Gdy w latach 30. i 40. Stany Zjednoczone najpierw wydobywały się z zapaści gospodarczej, a później musiały zmierzyć się z nazistami, amerykańskiego ducha hartowały perypetie Supermana i misje bojowe wykonywane przez Kapitana Amerykę. W czasach wojny wietnamskiej radzieccy komuniści i żołnierze Viet Congu dostawali łupnia od Iron Mana, czyli Człowieka z Żelaza. Społeczne zapotrzebowanie na herosów umiejętnie podsycali autorzy komiksów, wymyślając nowe cykle o przygodach nadludzi.

[srodtytul] Zbieranina spod ciemnej gwiazdy [/srodtytul]

Z dorobku obrazkowych historii chętnie korzysta kino. Ekranizacji swoich przygód doczekali się m.in. Superman, Hulk, Spiderman, Daredevil, X-meni. Jednak ostatnio superbohaterowie przestali budzić zaufanie. Już nie są krystalicznie czystymi obrońcami ludzkości, którzy wyraźnie widzą różnicę między dobrem i złem. Batman stał się w „Mrocznym rycerzu” Christophera Nolana zmęczonym własną misją twardzielem. Wydał bezwzględną walkę gangsterom z Gotham City, ale działając ponad prawem, sprowokował chaos i pojawienie się Jokera.

Ale i tak wydaje się bohaterem bez skazy na tle zbieraniny, jaką stanowią Strażnicy z filmu Zacka Snydera. Kogo tam nie ma! Jest socjopata Rorschach, który niczym „Taksówkarz” Martina Scorsese prowadzi szaloną krucjatę przeciwko plugastwu i nieprawości. Wystarczy przeczytać króciutki fragment z prowadzonego przez niego dziennika, by przekonać się, że to chory typ: „Ulice to przedłużenie rynsztoków, a rynsztoki są pełne krwi i kiedy studzienki pokryją się strupami całe robactwo się potopi...”. Kumple Rorschacha wcale nie są lepsi. Cyniczny Komediant dokonywał zabójstw politycznych na zlecenie amerykańskiego rządu i mordował cywilów w Wietnamie. Doktor Manhattan — były fizyk, który w wyniku wypadku w laboratorium może w dowolny sposób przekształcać materię — zamiast wykorzystać swe moce do obrony Ameryki, stopniowo traci zainteresowanie ludzkością i odcina się od emocji. Ozymandias stworzył finansowe imperium, stając się uosobieniem bezwzględnego szefa korporacji. Jedwabna Zjawa II zmaga się z przeszłością matki. Tylko Nocny Puchacz II prezentuje się w tym towarzystwie normalnie. Ale po przejściu na emeryturę stracił formę. Teraz to podtatusiały, lękliwy facet, a nie stuprocentowy mężczyzna.

Tę galerię niezwykle barwnych typów stworzył w drugiej połowie lat 80. Alan Moore. Jego komiks „Watchmen” wywrócił do góry nogami świat superbohaterów. Moore pokazał ich realistycznie, jak ludzi, a nie pomnikowych herosów. Dlatego „Strażnicy” są kłótliwi, egoistyczni, większość z nich zmaga się z problemami psychicznymi. I najważniejsze — dokonują niejednoznacznych moralnie wyborów. Dlatego trudno ocenić, czy ich działalność przynosi ludziom więcej szkód czy korzyści. Są postaciami rodem ze smoliście czarnego kryminału. Nic dziwnego, że mottem komiksu jest pytanie: „Kto strzeże strażników?”.

Smaczku ich przygodom dodaje polityczne tło nakreślone przez Moore'a, który umieścił akcję w alternatywnej wersji lat 80. Prezydent Nixon właśnie został wybrany na kolejną kadencję. Między Ameryką a Związkiem Radzieckim rośnie nuklearne napięcie. Zegar Końca Świata, wskazujący moment konfrontacji mocarstw, jest ustawiony na za pięć dwunasta. Działalność Strażników zdelegalizowano, uznając ich za zagrożenie dla społeczeństwa. Tymczasem ktoś morduje Komedianta. Węszący spisek Roschach rozpoczyna śledztwo, ale zajęci własnymi sprawami koledzy nie kwapią się, by mu pomóc...

Moore stworzył mieszankę obrazkowej historyjki, dramatu, detektywistycznej opowiastki i science fiction z filozoficznymi ambicjami. Trudno jego popkulturowe dzieło nazwać komiksem. To raczej powieść graficzna — pełna niuansów, zaskakująca różnorodnością stylów.

[srodtytul] Zabawa dużego chłopca [/srodtytul]

Dlatego historia Strażników jest piekielnie trudna do sfilmowania. Mimo to Zack Snyder (m.in. reżyser „300”) zaryzykował. Nakręcił obraz wierny wobec komiksowego oryginału, ale rozmijający się z jego duchem.

Moore zaproponował czytelnikom przewrotną opowieść o moralności herosów. Stawiał ważne pytania o naturę bohaterstwa, podkreślając wady i słabości Strażników. Przy okazji wplótł także w fabułę gorzką satyrę polityczną.

Snyder niby podejmuje te tropy, ale w istocie zachowuje się jak duży chłopiec, którego pochłania jedynie ironiczna zabawa i brutalne kino akcji. Delektuje się walkami filmowanymi w zwolnionym tempie. Celebruje sceny, w których tryska krew lub trzeszczą kości. Ale gdy trzeba pokazać rozterki bohaterów, poprowadzić przekonująco dialog, jest bezradny. Frazy, które w komiksie Moore'a są chwilami bliskie poezji, w ustach aktorów brzmią drętwo. Charakterystyczne, że gdy Snyder próbuje tonu serio, film natychmiast robi się toporny, łopatologiczny. Reżyser dobrze czuje się jedynie w konwencji czarnego, wręcz nihilistycznego żartu.

[srodtytul]Wierność to pułapka [/srodtytul]

Świetnie widać to w znakomitej czołówce, w której przedstawiona jest skrócona historia narodzin Strażników. Widz dowie się z niej m.in. kto zabił prezydenta Kennedy'ego i dlaczego Amerykanie wygrali (!) wojnę w Wietnamie. Później narracja traci polot.

Wierna adaptacja komiksu Moore'a okazuje się dla Snydera dramaturgiczną pułapką. Reżyser przedstawia wszystkich bohaterów, odkrywając przed widzami ich wzajemne powiązania w serii retrospekcji. Idzie mu sprawnie. Jednak powstaje wrażenie, że zamiast właściwego zawiązania akcji, pokazuje nam przez pół filmu wprowadzenie. Tempo nieuchronnie siada. Postaci jest za dużo. Nie ma miejsca na pogłębienie sylwetek Strażników. W efekcie żaden z nich nie budzi zrozumienia, nie intryguje.

I najważniejsze — trzy czwarte aktorskiej obsady jest do wymiany. Bronią się jedynie Jackie Earle Haley jako Roschach, Patrick Wilson w roli Nocnego Puchacza II i Billy Crudup, czyli Dr. Manhattan. Reszta jest nijaka. Po seansie „Watchmen: Strażnicy” jednego można być pewnym — herosi nie są już obrońcami demokracji. Ratunku trzeba wypatrywać gdzie indziej.

Dziś Ameryka i świat szukają sposobów wyjścia z kryzysu. Dotychczas kultura popularna miała na niego prostą, ale skuteczną metodę: zwykle w przezwyciężaniu różnych zagrożeń sprawdzali się superbohaterowie. Gdy w latach 30. i 40. Stany Zjednoczone najpierw wydobywały się z zapaści gospodarczej, a później musiały zmierzyć się z nazistami, amerykańskiego ducha hartowały perypetie Supermana i misje bojowe wykonywane przez Kapitana Amerykę. W czasach wojny wietnamskiej radzieccy komuniści i żołnierze Viet Congu dostawali łupnia od Iron Mana, czyli Człowieka z Żelaza. Społeczne zapotrzebowanie na herosów umiejętnie podsycali autorzy komiksów, wymyślając nowe cykle o przygodach nadludzi.

Pozostało 89% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu