Cannes’25: Tom Cruise walczy z demonem sztucznej inteligencji i Rosjanami

Jeden dzień festiwalowy 15 maja przyniósł dwa bieguny kina: blockbusterowe szaleństwo z Tomem Cruise’em w „Mission: Impossible – The Final Reckoning” i trudny, polityczny obraz „Dwóch prokuratorów" Sergieja Łoźnicy o stalinowskich czystkach.

Publikacja: 16.05.2025 04:36

Członkowie obsady Tom Cruise, Hayley Atwell, Simon Pegg, Pom Klementieff, Angela Bassett i Esai Mora

Członkowie obsady Tom Cruise, Hayley Atwell, Simon Pegg, Pom Klementieff, Angela Bassett i Esai Morales pozują na czerwonym dywanie po wyjściu z pokazu filmu „Mission: Impossible - The Final Reckoning”

Foto: Reuters/Benoit Tessier

Nie ma silnych na Toma Cruise’a i spółkę. Tłumy przed pałacem festiwalowym, fotoreporterzy od rana rozstawiający swoje krzesełka i drabiny, by zarezerwować sobie dogodne miejsce, a wieczorem głośne okrzyki: „Tom!”, „Tom, tutaj!”. Bo może gwiazdor spojrzy w tę stronę.

Piękno Svalbardu zapiera dech w piersiach. To jest miejsce absolutnie wyjątkowe. Chcieliśmy dać widzom poczucie, że tam właśnie są

Tom Cruise

A Cruise? To prawda: nawet odpowiednie ujęcia z pomocą AI nie pomogą całkowicie ukryć drobnych zmarszczek przy oczach, jednak trudno uwierzyć, że ten facet ma 62 lata. Owszem: chirurg plastyczny może wstrzyknąć botoks, ale Tom Cruise wszystkie akrobacje, skoki, biegi po dachach jadących pociągów, karkołomne wyczyny w rozpędzonych samochodach i latających dwupłatowcach (w ostatniej części także w saniach!) – wykonuje sam. Co więcej, namawia do tego samego ekranowe partnerki. Jedna z nich wyznała, że kiedy przerażona karkołomnym zadaniem powiedziała reżyserowi: „Zrobisz to wirtualnie”, aktor, jednocześnie współproducent filmu, z boku krzyczał: „Nie! Dasz radę!”.

Tom Cruise po raz pierwszy zagrał agenta Ethana Hunta w 1996 roku. Miał już wtedy na swoim koncie role w znakomitych, ambitnych filmach. Po 30 latach okazało się, że nieprawdopodobną pozycję w świecie kina przyniosły mu nie tyle występy w „Rain Manie” czy „Urodzonym 4 lipca”, co osiem części „Mission: Impossible”. 

Zbawianie świata według Cruise’a

Dziś w „Mission: Impossible – The Final Reckoning” jego bohater, choć marzy już o emeryturze, znów musi ratować świat przed zagładą. Zagraża mu bowiem nieokreślony demon sztucznej inteligencji Entity. „Świat się zmienia, prawda znika, wojna nadchodzi!”. No to już wiadomo, że ten zmieniający się świat może uratować tylko Ethan Hunt. I ma na to tylko trzy doby. Co dalej? Trzeba zobaczyć samemu. Ale generalnie jak to w tej serii: dzielny Tom Cruise będzie walczył w przestworzach, na lądzie, na wodzie, w podziemiach i na lodzie. Ta ostatnia lokalizacja jest szczególnie zachwycająca. Nakręcona została na norweskim archipelagu Svalbard, gdzie można podobno spotkać więcej polarnych niedźwiedzi niż ludzi. To krajobraz lodowcowy i – 40 stopni, często zresztą odwiedzany przez filmowców ze względu na swoje piękno i surową dzikość .

„Piękno Svalbardu zapiera dech w piersiach – przyznaje Tom Cruise. – To jest miejsce absolutnie wyjątkowe. Chcieliśmy dać widzom poczucie, że tam właśnie są”.

Zdjęcia Frasera Taggarta zachwycają. Muzyka Maxa Aruja i Alfiego Godfreya wali po uszach tak, że trudno zapomnieć, iż mamy do czynienia z kinem akcji. Christopher McQuarrie, który reżyseruje już czwartą część serii, panuje nad tempem i szybkim montażem. A nie jest to łatwe, tym bardziej że w „Mission: Impossible – The Final Reckoning” wykorzystana została ogromna liczba ujęć z poprzednich części. Jak przystało na pożegnanie z serią. Choć tak naprawdę wielu recenzentów nie wierzy, że to naprawdę pożegnanie.

62-letni Tom Cruise wciąż jest w dobrej formie i nie jest wykluczone, że sukces kasowy filmu przekona twórców do dalszej wspólnej pracy. A czy ten sukces nastąpi? Zapewne tak. Działają prawo serii i sława Cruise’a. Mnie osobiście ten blisko trzygodzinny film dość szybko zaczyna nużyć i mam wrażenie, że twórcom przydałyby się w czasie pracy nożyczki. Nie bardzo mnie wciąga ta walka dzielnego Ethana Hunta ze sztuczną inteligencją i… Rosjanami.

Film w naszych kinach od 22 maja.

Stalinowski terror pokazany przez ukraińskiego mistrza

Ale może ten glamour się w Croisette przyda, bo w konkursie dominuje czerń. Tuż przed wielką galą „Mission: Impossible – The Final Reckoning” odbyła się premiera „Dwóch prokuratorów”. To pierwszy od dziesięciu lat film Sergieja Łoźnicy, który trafił do canneńskiego konkursu. I jego pierwsza od lat fabuła. Ukraiński reżyser, absolwent moskiewskiej szkoły filmowej, autor m.in. filmów „Donbas”, „Szczęście ty moje” czy słynnego dokumentu „Majdan. Rewolucja godności”, zekranizował powieść Georgija Demidowa, naukowca i więźnia politycznego, który spędził 14 lat w radzieckich gułagach. Jej rękopis został przejęty przez KGB w 1980 roku. Córka odzyskała go osiem lat później, już po śmierci ojca. Ale powieść została wydana dopiero w 2009 roku. 

Czytaj więcej

Festiwal w Cannes oficjalnie otwarty. Nagroda za całokształt twórczości dla Roberta De Niro

Jest więc rok 1937, czas stalinowskiej wielkiej czystki. Prowincjonalne radzieckie miasto. Młody prokurator dostaje pisaną krwią wiadomość od więźnia. Z ogromnym trudem przebija się przez kolejne przeszkody stawiane przez miejscowy aparat partyjny, by zapewnić sobie widzenie z nim. Stary człowiek, profesor prawa, jego dawny wykładowca z uczelni, niczego już dla siebie nie chce. Pokazuje tylko młodemu prokuratorowi skatowane, pokryte ranami ciało. Chce, by świat dowiedział się o zbrodniach NKWD, torturach, jakim poddawani są w stalinizmie ludzie podejrzani o inne poglądy.

W tej historii odbija się współczesny czas, gdy rosyjski dyktator Władimir Putin tłumi jakiekolwiek sprzeciwy wobec wojny w Ukrainie, a Donald Trump obnosi się z własnymi autorytarnymi pomysłami i lekkomyślnie lekceważy rządy prawa

Sergiej Łoźnica

Dla chłopaka to szok. Młody prawnik wie, że rozmowa w rodzinnym mieście nic nie da, bo małomiasteczkowy układ jest skorumpowany. Ale wierzy wciąż w czystość systemu. Postanawia więc o nieprawidłowościach powiadomić głównego prokuratora kraju. W swojej naiwności nie bierze pod uwagę, że ta misja jest z góry skazana na niepowodzenie. Jego wewnętrzna uczciwość musi przegrać w konfrontacji z brutalną ideologią. Zakończenie tej historii może być tylko jedno. 

– Mam wrażenie, że wracamy do czasów sprzed II wojny światowej. To godne ubolewania. Trudny XX wiek i wydarzenia sprzed blisko 90. lat niczego nas nie nauczyły. Dlatego chcę pokazać choćby odrobinę prawdy o totalitarnym reżimie, którego cień znów pojawił się na horyzoncie – mówi reżyser. I tu, w Cannes, w świecie, który „przyzwyczaił się” już do wojny w Ukrainie – chyba po to, żeby nikt nie miał wątpliwości, dodaje:

– W tej historii odbija się współczesny czas, gdy rosyjski dyktator Władimir Putin tłumi jakiekolwiek sprzeciwy wobec wojny w Ukrainie, a Donald Trump obnosi się z własnymi autorytarnymi pomysłami i lekkomyślnie lekceważy rządy prawa. 

I chyba świat się zmienia, bo pamiętam, że przez lata obrazy Łoźnicy i innych dysydentów z byłego ZSRR podobały się jedynie krytykom z naszej części świata. Dzisiaj entuzjastyczną recenzję pisze Peter Bradley z brytyjskiego „Guardiana”, film dostaje też bardzo wysokie noty w międzynarodowym rankingu krytyków. Ale, jak to mówiła jedna pani minister, „Taki mamy klimat”.

Trudno nie czuć tego, o czym pisze sztuczna inteligencja w filmie McQuerriego i Cruise’a: „Świat się zmienia, prawda znika, wojna nadchodzi!”.

 

Nie ma silnych na Toma Cruise’a i spółkę. Tłumy przed pałacem festiwalowym, fotoreporterzy od rana rozstawiający swoje krzesełka i drabiny, by zarezerwować sobie dogodne miejsce, a wieczorem głośne okrzyki: „Tom!”, „Tom, tutaj!”. Bo może gwiazdor spojrzy w tę stronę.

A Cruise? To prawda: nawet odpowiednie ujęcia z pomocą AI nie pomogą całkowicie ukryć drobnych zmarszczek przy oczach, jednak trudno uwierzyć, że ten facet ma 62 lata. Owszem: chirurg plastyczny może wstrzyknąć botoks, ale Tom Cruise wszystkie akrobacje, skoki, biegi po dachach jadących pociągów, karkołomne wyczyny w rozpędzonych samochodach i latających dwupłatowcach (w ostatniej części także w saniach!) – wykonuje sam. Co więcej, namawia do tego samego ekranowe partnerki. Jedna z nich wyznała, że kiedy przerażona karkołomnym zadaniem powiedziała reżyserowi: „Zrobisz to wirtualnie”, aktor, jednocześnie współproducent filmu, z boku krzyczał: „Nie! Dasz radę!”.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Festiwal w Cannes oficjalnie otwarty. Nagroda za całokształt twórczości dla Roberta De Niro
Film
Cannes 2025: Trump kontra europejskie kino
Film
„Zamach na papieża". Jest zwiastun filmu Bogusława Lindy i Władysława Pasikowskiego
Film
Nieznana biografia autora „Zezowatego szczęścia". Zapomniany mistrz polskiego kina
Film
Od klasyków „Sami swoi” oraz „Prawo i pięść” po „Różę” Wojciecha Smarzowskiego