Przed wejściem do berlińskiej galerii Martin-Gropius-Bau zobaczyłam… młodego Lecha Wałęsę unoszonego na ramionach dwóch rosłych blondasów. Zdjęcie, którym Niemcy podkreślili polski wkład w burzenie muru i zjednoczenie kraju.
Kadr pochodzi z retrospektywy Haralda Schmitta. 61-letni fotograf, sześciokrotny laureat World Press Photo, przez trzy dekady (od 1977 r.) należał do ekipy tygodnika "Stern". Jego pasją było, i jest nadal, utrwalanie przełomowych momentów historii. Do tego trzeba nie tylko odwagi – niezbędny jest polityczny "słuch" oraz niebywała intuicja.
Ponad setka zdjęć, z których część publikowana w "Sternie", w większości pochodzą z prywatnego archiwum autora. Migawki z ostatniej dekady komunistycznego systemu. Symbolem kresu komunizmu jest… Lenin. Ochlapany farbą, poturbowany, zwalony z piedestału przez mieszkańców Wilna. Inna znamienna scena: Praga, listopad 20 lat temu – Havel wznoszący toast za wolność obok enigmatycznie uśmiechniętego Dubčeka.
No i wydarzenia gdańskie, strajk 1980 roku, stoczniowcy koczujący na styropianie, Lech Wałęsa, Jacek Kuroń oraz niepozorna kobieta – Anna Walentynowicz. Na jednym z ujęć matczynym gestem ujmuje rękę Wałęsy trzymającego w drugiej dłoni album ze zdjęciem papieża.
Przeciwieństwem są uliczne rejestracje z NRD, dokąd Schmitt został oddelegowany pod koniec lat 70. Według jego słów to był najnudniejszy kraj świata, ale i tam niektórzy zbuntowali się przeciwko owczej egzystencji; przeciwstawili się bezpiecznej beznadziei. Na ulicach widywano punków, działali dysydenci, z którymi fotograf się zaprzyjaźnił. Po czterech latach enerdowskie władze odmówiły mu wizy.