Może tylko humoru jest tu mniej. Ale i prezentowane tu bożonarodzeniowe historie dotyczą samotności, niespełnienia, tęsknoty, zdrady, niewykorzystanej szansy. Hamer przeplata na ekranie opowieści o różnych – stałych i chwilowych – obywatelach Skogli.
[wyimek][link=http://www.rp.pl/galeria/9131,9,569416.html]Zobacz galerię zdjęć[/link][/wyimek]
Paul wpada na bardzo ryzykowny pomysł na to, jak zobaczyć się z dziećmi bez wiedzy żony. Lekarz nie może spędzić świąt z małżonką, bo musi odebrać poród w rodzinie zdesperowanych uchodźców z Kosowa. Komuś umarła żona, którą trzeba ubrać do trumny. Ktoś z trudną przeszłością jedzie do rodziców, a spotyka dawną miłość. Jest zakochana kobieta od lat mamiona przez kochanka obietnicami jego odejścia od rodziny.
Nie odkryję przed widzami dalszych kart, bo ten film otwiera się jak świąteczny prezent – odpakowując kolejne warstwy kolorowego papieru kryjącego to, co w „W drodze do domu” najcenniejsze – pozytywne przesłanie wiary w ludzką prawość i dobroć.
Specyficzny klimat budują emocjonalne sceny i dobre dialogi. Nad wszystkim unosi się atmosfera melancholii podkreślana zgaszonymi kolorystycznie zdjęciami Johna Christiana Rosenlunda. W filmie znajdziemy tę skandynawskość – którą tak lubimy na dużym ekranie – a którą charakteryzuje przede wszystkim dobór interesujących, nietuzinkowych bohaterów występujących w sytuacjach mogących się przydarzyć każdemu z nas. I to nieważne, że norweskie śnieżne plenery „zagrał” Park Krajobrazowy w niemieckim Duisburgu.